Poczułam pod powiekami piekące łzy. Usłyszałam kroki i czym prędzej wytarłam rękawem oczy, prostując sztywno plecy.

                ‒ Boli cię coś? ‒ zapytał nieznajomy, stając w bezpiecznej odległości ode mnie.

                ‒ Nie ‒ powiedziałam cicho. ‒ Jak długo to potrwa?

                ‒ Nie mam pojęcia. Pewnie jakieś dwa, trzy dni.

                ‒ Ile? ‒ zapytałam zduszonym głosem. Zakręciło mi się w głowie.

                ‒ Jesteśmy w samym centrum burzy, potem śnieg musi chociaż częściowo zniknąć, żebyśmy mogli odkopać sobie drogę. Przekopanie przez te góry też zajmie trochę czasu. A ty, ze względu na twój stan, nie będziesz mogła mi przy tym pomóc.

Skrzywiłam się.

‒ Nie rób ze mnie ofiary ‒ burknęłam, krzyżując ramiona na piersi. ‒ Nie jestem kaleką. Mogę się do czegoś przydać.

Nie odpowiedział, jedynie przez chwilę świdrował mnie wzrokiem. Poczułam się niezręcznie pod wpływem jego intensywnego spojrzenia. Odchrząknęłam.

‒ Czy ktoś na ciebie czeka? ‒ zapytał po chwili.

                Jego pytanie zawisło w powietrzu. Badał ciemnym spojrzeniem moją twarz. Poczułam się nieswojo.

                ‒ Co masz na myśli? ‒ Udałam głupią.

                ‒ Przyjaciele, chłopak? Dziewczyna? Przyjechałaś na narty sama? Pytam, by wiedzieć, czy ktoś wezwie policję po twoim zniknięciu.

                Skrzywiłam się, odwracając twarz w kierunku kominka. Przed oczami stanął mi obraz Roberta i Patricii uprawiających seks w hotelowej saunie. Szybko zastąpiłam go jednak wątpliwościami wywołanymi przez jego pytanie. Czy, aby przypadkiem nie zdradził w ten sposób swoich psychopatycznych zamiarów? I zapytał o policję, by wiedzieć, czy może mnie spokojnie więzić i torturować? Albo nawet zabić?

                ‒ Byłam w towarzystwie przyjaciół ‒ odparłam cicho po dłuższej chwili. Niech wie, że ktoś może mnie szukać.

                ‒ Co zatem robiłaś sama w lesie? ‒ drążył, podchodząc do sofy i siadając na jej oparciu.

                ‒ Musiałam pobyć sama. Przyjaciele będą mnie szukać, jeśli o to ci chodzi.

                ‒ To dobrze. Nie byliby przyjaciółmi, gdyby tego nie robili ‒ podsumował.

                Skinęłam głową. W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza.

                ‒ To twoja chata? ‒ odezwałam się pierwsza.

                Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy. Zerknęłam na niego spod rzęs, po raz pierwszy miałam okazję, aby przyjrzeć mu się na spokojnie. Kiedy leżałam na sofie, a on pojawił się znienacka, wydawał się przerażający. Teraz zaczynałam dostrzegać jego prosty nos, zmysłowe usta oraz oczy, w których co jakiś czas pojawiały się iskry.

                ‒ Nie. Była najbliżej, a ty byłaś ranna. ‒ Wzruszył niedbale ramionami. ‒ Telefony nie działają, jakbyś się zastanawiała.

                ‒ To znaczy, że jesteśmy u kogoś w domu? ‒ Mrugnęłam zaskoczona. Czy to było legalne? Właśnie nie. A to oznaczało, że jeśli właściciel chaty odkryłby w środku intruzów, mógłby nas zabić.

                Zadrżałam niekontrolowanie. Na szczęście ogromna ściana ze śniegu chroniła nas przed tym. Szczęście w nieszczęściu.

                ‒ Raczej nikt się teraz o tym nie przekona ‒ mruknął.

                Spoglądając przez okno wiedziałam, że miał rację. Utknęliśmy tu, dwoje nieznanych sobie ludzi zamkniętych w czterech ścianach. Bez dostępu do internetu. Bez telefonów. Pozbawieni jakiejkolwiek łączności ze światem.

                ‒ Nie przedstawiłeś się ‒ powiedziałam, zerkając na niego nieśmiało. Jego potężna sylwetka mnie onieśmielała.

                ‒ Ryan.

                ‒ Emma ‒ przedstawiłam się.

                ‒ Chyba zaczyna ci wracać pamięć, Emmo. A z nią kultura osobista ‒ rzucił z ironią.

                Skrzywiłam się. A próbowałam być miła. Przez chwilę.

                ‒ Byłam w szoku, nie oceniaj tego. Teraz powoli zaczynam się odnajdować w nowej sytuacji. Myślisz, że mają tu coś do jedzenia?

                ‒ Prawdopodobnie tak, nie miałem czasu zajrzeć do lodówki.

                Wstałam i zaczęłam przechadzać się po pomieszczeniu, z zaciekawieniem przyglądając się ustawionym nad kominkiem zdjęciom. Przedstawiały roześmianą parę na tle gór, mężczyzna obejmował swoją partnerkę i oboje uśmiechali się szeroko. Ogarnął mnie smutek, od razu pomyślałam o Robercie oraz o tym, że to moglibyśmy być my, gdyby nie zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką.

                ‒ To pewnie właściciele? ‒ zapytałam bardziej siebie niż jego.

                Poczułam za swoimi plecami ruch, a następnie męskie ciało zatrzymało się bardzo blisko mojego. Zamarłam, wstrzymując oddech. Ryan patrzył na fotografię ponad moim ramieniem.

                ‒ Być może ‒ powiedział. ‒ Nie mam pojęcia. Ale robią fatalne zdjęcia.

Rozbawiło mnie ta uwaga, mimo tego postanowiłam ją zignorować. Dobrze wiedzieć, że facet miał choć odrobiny poczucia humoru.

                ‒ Jest drugie pomieszczenie? Łóżko? Cokolwiek?

                Kiedy nie odpowiedział, zaryzykowałam i stanęłam do niego przodem. Oczy mężczyzny pociemniały, kiedy nasze twarze znalazły się blisko siebie. Czułam jego miętowy oddech na swoich wargach. Z trudem przełknęłam ślinę.

                ‒ Jest tylko ta jedna sofa ‒ powiedział cicho.

                ‒ Będziesz spał na podłodze ‒ odparłam równie cicho.

                ‒ W nocy jest zimno ‒ dodał.

                ‒ To zmarzniesz ‒ mruknęłam.

                ‒ Bohaterzy nie powinni być tak traktowani. ‒ Oparł dłoń na drewnianej ścianie obok mojego ramienia i spojrzał na mnie z łobuzerskim błyskiem w oku.

                ‒ Uważasz się za bohatera? ‒ parsknęłam śmiechem, tym razem nie kryjąc przed nim swojej prawdziwej reakcji.

                ‒ Uratowałem ci życie, czyż nie? ‒ Uniósł wysoko brwi.

                ‒ Bohater powinien mieć odpowiednią aparycję ‒ wytknęłam mu.

                Ryan zrobił minę, jakbym uderzyła go w twarz.

                ‒ Według ciebie nie wyglądam na bohatera?

                ‒ Raczej na złoczyńcę ‒ przyznałam chichocząc.

                ‒ Kobiety podobno takich lubią.

                ‒ I kto tu operuje stereotypami? ‒ zażartowałam, kładąc dłonie na jego twardym torsie i odpychając go nieznacznie.

                Potrzebowałam przestrzeni, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Na szczęście cofnął się o krok, przemknęłam pod jego ramieniem i czmychnęłam do drugiego pokoju, który był jakieś trzy razy mniejszy od pierwszego. Dwa blaty, lodówka oraz zlew. Wspaniale. Podeszłam do kranu i zmoczyłam dłonie, a następnie przyłożyłam je do rozgrzanych policzków.

                Co się ze mną działo? Dopiero nakryłam chłopaka na zdradzie, a już śliniłam się na widok obcego faceta? Czy to przez brak seksu? Byłam aż tak wygłodniała, żeby rzucać się na pierwszego lepszego? A może zderzenie z drzewem pozbawiło mnie resztek szarych komórek? Wcale bym się nie zdziwiła, bo odkąd tylko otworzyłam oczy zachowywałam się jak idiotka. Nie poznawałam samej siebie.

                Zresztą, cóż to był za facet… Któż mógłby mnie za to winić? Męskość emanowała  z niego na kilometr. Pierwszy raz takiego widziałam takiego mężczyznę. Wysoki, silny, przystojny, a kiedy na mnie patrzył…

                ‒ Jak twój bark? ‒ zapytał znienacka.

                Podskoczyłam gwałtownie wyrwana ze swoim rozmyślań. Obróciłam się do niego twarzą. Poczułam, jak rumieńce pokrywają moje policzki, jakby Ryan mógł czytać w moich myślach i wiedział, że jeszcze kilka sekund temu podziwiałam jego wygląd.

                ‒ Dobrze ‒ mruknęłam.

                ‒ A głowa?

                ‒ Nic mi nie jest. ‒ Posłałam mu uspokajający uśmiech.

                ‒ Jesteś głodna?

                ‒ Zadajesz dużo pytań ‒ wytknęłam mu.

                Ryan błysnął zębami w uśmiechu.

                ‒ Bo ja umieram z głodu. ‒ Otworzył lodówkę i włożył do niej głowę. ‒ Co powiesz na… ‒ zawiesił głos, przetrząsając jej zawartość.

                ‒ Na? ‒ spytałam, wspinając się na palce i zaglądając ponad jego ramieniem.

                ‒ Niewielki wybór ‒ mruknął.

                ‒ Może mają jakieś konserwy? ‒ zasugerowałam, otwierając pobliską szafkę.

                ‒ Znalazłaś coś?

                Moje oczy rozbłysły na widok dwóch puszek fasolki. Chwyciłam je w ręce i wyprostowałam się, trzymając je przed sobą z dumą. Na ustach Ryana zagościł szeroki uśmiech.

                ‒ Brawo, umiesz polować ‒ pochwalił mnie.

                Wręczyłam mu je, ignorując zaskoczenie na twarzy mężczyzny.

                ‒ Co ja niby mam z tym zrobić? ‒ spytał, bezwiednie przyjmując ode mnie puszki.

                ‒ Zagotować? ‒ zasugerowałam. ‒ Ja upolowałam. Ty przyrządzasz. Taki mamy podział ‒ wyjaśniłam.

                Ryan poderwał głowę i spiorunował mnie wzrokiem.

                ‒ Niezła próba. Proponuję nowy podział: ja cię uratowałem, ty przyrządzasz jedzenie. Myślę, że to sprawiedliwy podział. ‒ Wręczył mi z powrotem puszki, uśmiechnął się triumfalnie i usiadł na sofie, zakładając ramiona na oparcie, wyciągając przed siebie nogi.

                Odstawiłam je na blat, chwyciłam się za brzuch i wybuchłam głośnym śmiechem.

                ‒ Niezła próba! A pewnie chodzi po prostu o to, że nie wiesz, jak podgrzać jedzenie. Patrz i ucz się ‒ powiedziałam, rozglądając się w poszukiwaniu garnka, w którym mogłabym przygotować posiłek.