Życie nie zawsze jest takie, jakie się wydaje ludziom obserwującym z boku. Ja w wieku dwudziestu kilku lat wyszłam za mąż za księcia z bajki. Szczepan, mój mąż, był wysokim dobrze zbudowanym blondynem, za którym uganiały się wszystkie moje koleżanki. Odziedziczył po ojcu sieć salonów kosmetycznych, dlatego nie tylko nie musieliśmy narzekać na brak pieniędzy, ale też miałam za darmo wszystkie zabiegi serwowane przez jego salony. U boku Szczepana żyłam jak księżniczka i przez jakiś czas nawet sama zaczęłam w to wierzyć. Wszystko jednak zmieniło się kilka miesięcy temu. Choć prawdziwe oblicze Szczepana znałam już wcześniej, wtedy ujawniły się jego najgorsze cechy. 

Naszą ósmą rocznicę ślubu spędziliśmy w domu. Miałam nadzieję, że Szczepan zaprosi mnie gdzieś na romantyczną kolację do wykwintnej restauracji, jednak on wymówił się brakiem czasu i obowiązkami w pracy. Postanowiłam zatem sama przygotować dla nas kolację w domu. Kilka godzin spędziłam na zakupach, szukając dobrej jakości owoców morza, a potem drugie tyle próbując przygotować z nich ulubione danie Szczepana. Kupiłam dobre francuskie wino, przygotowałam świece, rozłożyłam zastawę dla dwóch osób w salonie i czekałam. 

Wrócił do domu późno. Zazwyczaj o tej porze kładliśmy się już spać. Choć nie był głodny, bo jadł na mieście, z łaską usiadł ze mną do kolacji. 

 – Przepraszam kochanie, ale nie mam dla ciebie żadnego prezentu z tej okazji – mówił, przełykając dobrze przyrządzoną krewetkę. – Mam ostatnio dużo pracy i nie miałem nawet czasu kupić czegoś odpowiedniego. 

 – Rozumiem – powiedziałam, starając się ukryć smutek w głosie. – To może za rok uda nam się gdzieś wyjechać, choćby na weekend?

 – Na pewno, obiecuję. 

Potem próbował wpakować sobie do ust wygrzebaną z muszli ostrygę o oleistej maziowatej konsystencji, jednak po drodze osunęła się z łyżki i upadła mu na koszulę. 

 – Jasna cholera! – zaklął głośno. – Pieprzone ślimaki. Będę musiał jutro zanieść koszulę do pralni. 

Wtedy jeszcze nie wiedział, że ubrudzona koszula to najmniejszy z jego dzisiejszych kłopotów. 

Po kolacji usiedliśmy na sofie. Szczepan otwarł wino i nalał nam do lampek. Szybko opróżnił zawartość swojego naczynia i powiedział, że idzie spać, bo jutro musi wcześniej wstać do pracy. Zanim wyszedł z salonu, rozległo się pukanie do drzwi. 

 – Kto o tej porze? – zapytał samego siebie.

 – Nie wiem, ale może to coś ważnego.

 – Nie otwieraj – powiedział. – To pewnie jakieś ulotki albo upierdliwa sąsiadka. Nie chce mi się z nikim gadać.

Nie posłuchałam go. Wstałam z sofy i podeszłam do drzwi. Nie patrząc przez wizjer, otwarłam łucznik i uchyliłam drzwi. Stanęło w nich trzech wysokich i barczystych mężczyzn. Pierwszy z nich, wyglądający na najbardziej odważnego i dowodzącego resztą, wyszczerzył zęby w uśmiechu, a potem odezwał się niskim głosem:

 – Dobry wieczór. Przepraszam, że przeszkadzamy o tak późnej porze, ale mamy bardzo ważną sprawę do Szczepana. Zapewne jest w domu?

 – O tej porze nie załatwiam już żadnych spraw – odezwał się Szczepan, stojący daleko za moimi plecami. – Przyjdźcie jutro do mojego biura.

 – No właśnie tak się składa, że do biura nas nie wpuszczasz – znów odezwał się ten sam mężczyzna. – Dlatego postanowiliśmy pofatygować się do ciebie. 

Pierwszy mężczyzna delikatnie, lecz stanowczo, popchnął drzwi i wszedł do środka. Za nim weszli dwaj pozostali. 

 – Proszę cię Szczepan, załatw szybko sprawy z tymi panami, skoro już tu przyszli, a potem chodźmy spać. Późno już – zauważyłam. 

Mężczyzna odwrócił się w moim kierunku. Ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął do mnie dłoń.

 – Nazywam się Bolo, a przynajmniej wszyscy tak na mnie wołają – powiedział.

 – Tamara – przedstawiłam się grzecznie.

Wyciągnęłam rękę w jego stronę, a on objął ją mocnym zdecydowanym uściskiem. Cały czas przy tym spoglądał mi w oczy z zaciekawieniem. 

 – Nie mówiłeś, Szczepan, że masz taką piękną żonę – Bolo zwrócił się do mojego męża. – Ostatnio w ogóle niewiele mówisz. Chyba mnie nie unikasz, co?

 – Czego chcesz? – krzyknął Szczepan, jednak w jego głosie słychać było strach. 

 – Jak to czego? – zdziwił się Bolo. – Pieniędzy. Pożyczyłeś ode mnie trochę grosza i znikasz, kiedy trzeba oddać dług. Niczego nie wyjaśniasz, unikasz mnie, straszysz policją. Nie da się z tobą dogadać w cywilizowany sposób. Zmuszasz mnie do sięgania po metody, których nie lubię. 

Szczepan próbował jeszcze coś wykrzyczeć, ale słowa utknęły mu w gardle, kiedy podeszli do niego dwaj pozostali mężczyźni. Złapali go pod ramiona i usadzili na sofie. Następnie zajęli miejsca po obu jego stronach, żeby nie mógł się ruszyć. Bolo wskazał mi fotel naprzeciwko sofy i gestem nakazał usiąść. Sam usadowił się na drugim fotelu. 

 – Jest późno, ja nie mam wiele czasu, dlatego proponuję, żebyśmy od razu przeszli do konkretów. Wisisz mi sto tysięcy złotych, do tego dwadzieścia tysięcy odsetek. Termin spłaty minął dwa tygodnie temu. Powiedz mi przyjacielu, kiedy zamierzasz oddać mi te pieniądze?

 – Mówiłem ci już, że nie mam takiej kasy. Mogę oddać ci samochód, a resztę długu spłacić w ratach. 

 – Ten samochód jest warty mniej więcej tyle, co mi wisiałeś. Może jeszcze kilka tygodni temu przystałbym na twoją propozycję, ale teraz to za mało. Odsetki narosły, a ja żyję z odsetek. Nie chcesz przecież, żebym zbankrutował?

 – Mogę oddać ci w ratach.

 – Nie chcę twoich rat. Nie mam czasu gonić cię po mieście. Oddasz mi samochód i dwadzieścia tysięcy tu i teraz. Potem zawijamy się i zostawimy w spokoju ciebie i twoją piękną małżonkę. 

 – Nie mam takich pieniędzy – krzyknął nerwowo Szczepan. – Nie mam niczego wartościowego. Jestem spłukany. 

 – Rozumiem i tak bywa – mruknął Bolo. – Wobec tego pozostają nam tylko dwa rozwiązania. Pierwsze to oddajesz samochód i jeden palec prawej dłoni, dzięki któremu zyskasz jeszcze miesiąc na spłatę odsetek. Jeśli masz dobre ubezpieczenie, to pieniądze same się znajdą. 

 – Nie ma mowy – pisnął przerażony Szczepan. – Nie zgadzam się na to.

 – Jest zatem drugie rozwiązanie tej sytuacji – powiedział i skierował wzrok w moją stronę. – Twoja piękna żona da mi coś, co pozwoli zapomnieć o odsetkach i zamknąć całą sprawę.