Stukot moich obcasów roznosił się echem wśród pustych korytarzy ogromnego starego budynku. Szłam przed siebie, ściskając w ręku sporej wielkości brązową kopertę. Moim celem był gabinet Gerarda Fletchera ‒ mojego męża. Na pamięć znałam drogę, a mijane obrazy oraz inne drogocenne dzieła sztuki nie robiły już na mnie wrażenia.

Chciałam rozwodu. Dusiłam się w tym fikcyjnym związku. Kadencja Gerarda zbliżała się ku końcowi, zatem był to idealny moment. Nikt nie będzie mówił o wielkim skandalu. Wspaniały Fletcher odejdzie w kąt, a ja wreszcie zacznę swoje życie na nowo.

Wyszłam zza rogu i ujrzałam przed sobą potężne drzwi, których chyba najlepszy żołnierz nie byłby w stanie sforsować. Na ich straży stało dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury, mój widok nie wywołał na nich najmniejszego wrażenia. Gerard nigdzie się bez nich nie ruszał.

Nie zareagowali, kiedy podeszłam do drzwi. Zazwyczaj czekałam, aż któryś z nich wpuści mnie do środka, tym razem jednak nie miałam na to ochoty. Chwyciłam za klamkę i wpadłam do gabinetu jak burza, ciągnąc za sobą dwóch zaskoczonych mężczyzn. Widok, jaki tam zastałam, przyprawił mnie o mdłości.

Mój mąż zapinał właśnie jakąś chudą szkapę na swoim wielgachnym biurku. Młoda kobieta leżała z biustem na blacie i tyłkiem wypiętym ku górze, a tymczasem Fletcher rżnął ją bez krępacji. Blondynka miała na tyle rozumu, żeby wyglądać na zawstydzoną. Pisnęła i wyprostowała się, próbując zakryć swoje sztuczne cycki skrawkami rozerwanej białej koszuli. Gerard podniósł głowę znad jej dupy i napotkał moje spojrzenie.

Mężczyzna zamarł w bezruchu. Miałam ochotę zwymiotować, z trudem udało mi się przełknąć żółć podchodzącą mi do gardła.

‒ Sandra ‒ zaczął, cofając się i zapinając spodnie.

Uniosłam podbródek, patrząc mu prosto w oczy. Wiele mnie kosztowało zachowanie twarzy w takiej sytuacji, ale nie pozwoliłam sobie na jeszcze większą kompromitację. Nie czułam bólu, czy poczucia zdrady, jedynie upokorzenie. Kobieta mogła mieć najwyżej dwadzieścia parę lat, a on sam przekroczył już czterdziestkę.

Życie zaczęło przelatywać mi przed oczami, jak na szybkim podglądzie. Zawsze myślałam, że stojący przede mną mężczyzna był miłością mojego życia. Znaliśmy się jeszcze z czasów studiów, Gerard uparcie o mnie zabiegał. Uczucie przyszło szybko, potem odeszło w kąt na poczet jego ambicji politycznych.

‒ Przyniosłam dokumenty rozwodowe. ‒ Machnęłam w powietrzu kopertą na wypadek, jakby jego umysł wciąż nie potrafił się skupić.

‒ Rozmawialiśmy już o tym, kochanie ‒ odparł, wtykając białą koszulę w spodnie i prostując plecy. Nie zareagowałam na pieszczotliwe słówko, jakim mnie obdarzył. Przemawiał przez niego zwykły odruch bezwarunkowy, a nie uczucie.

‒ Zostawię ci je na biurku, chyba że wolisz wykorzystać tę powierzchnię do innych celów ‒ mruknęłam z przekąsem.

‒ Nie bądź uszczypliwa ‒ odparł, odprowadzając wzrokiem młodą kobietę, która opuszczała gabinet w pośpiechu. Zazdroszczę jej, też chciałabym stąd wyjść.

‒ Nie jestem. Podpisz i już mnie nie ma. ‒ Odsunęłam się od Gerarda jak najdalej mogłam, nie potrafiłam znieść, że znajdował się obok.

Westchnął, podniósł kopertę i wyciągnął z niej papiery. Przesunął po nich wzrokiem, po czym spojrzał na mnie nie kryjąc zdziwienia.

‒ Porozmawiamy o tym w domu.

Zacisnęłam zęby, próbując zapanować nad irytacją.

‒ Oczywiście ‒ wycedziłam.

Zawróciłam na pięcie z zamiarem wymaszerowania z gabinetu, gdy jeden z ochroniarzy zastąpił mi drogę. Podniosłam głowę i spojrzałam w twarz przystojnego mężczyzny. Jeffrey, bo tak się nazywał, przyglądał mi się z niewzruszoną miną. Jego ciemne oczy miały w sobie coś, co zatrzymało mnie w miejscu.

Do środka wszedł mężczyzna ubrany w czarny garnitur. Ominął wszystkich i podszedł od razu do mojego męża. Podał mu jakąś kopertę i ze zniecierpliwieniem obserwował, jak Gerard czyta jej zawartość. Zmarszczyłam brwi.

Mój mąż podniósł głowę i spojrzał na mnie. Chociaż usiłował nie pokazać po sobie prawdziwych emocji widziałam, jak kropla potu spływa mu po czole. Znałam go tyle lat, że bez trudu czytałam z niego jak z otwartej księgi.

‒ Sandro… ‒ zaczął, zerkając ponownie na trzymaną przez siebie kartkę. ‒ Proszę, wysłuchaj mnie i nie rób nic głupiego. To bardzo ważne.

Zaczęłam czuć niepokój. Skupiłam na Gerardzie całą swoją uwagę. Mężczyzna podszedł do mnie. Udawał spokojnego, ale ja wiedziałam, że coś się stało.

‒ Co się dzieje? ‒ spytałam, czując jak wali mi serce.

‒ Jeff, zabierz moją żonę do prywatnego domku w górach. Zostaniesz tam z nią, aż poinformuję, że możecie wracać. Nikt nie może wiedzieć, że tam jesteście. Czy to jasne?

‒ Oczywiście ‒ potwierdził ochroniarz stojący za moimi plecami. Zadrżałam.

‒ Gerardzie! Co się dzieje? ‒ powtórzyłam pytanie.

‒ Ktoś próbuje mi zagrozić, wykorzystując ciebie. Nie jesteś teraz bezpieczna, ukryjesz się na jakiś czas.

Otworzyłam szeroko oczy niedowierzając w to, co właśnie usłyszałam. Zanim którykolwiek z mężczyzn zdążył się zorientować wyszarpnęłam mężowi kartkę z rąk. Pospiesznie przesunęłam wzrokiem po tekście.

Powycinane litery z gazet składały się na jedno krótkie hasło:

Masz tydzień, inaczej twoja żona przypłaci za to życiem.

Podniosłam głowę i spojrzałam na stojącego przede mną mężczyznę w garniturze.

‒ Dostajesz setki takich pogróżek. Dlaczego akurat tą się przejąłeś? ‒ Zmrużyłam oczy, bacznie obserwując męża. Doskonale go znałam, nie był człowiekiem łatwym do zastraszenia. W jego zawodzie takie rzeczy się zdarzają, jednak nigdy nie brał ich na poważnie. Co najwyżej wzmacniał moją ochronę. Dlaczego tym razem było inaczej?

‒ Jesteś bezpieczniejsza jeśli nic nie wiesz ‒ odpowiedział.

‒ Kto ci to wysłał? ‒ spytałam, machając kartką w powietrzu.

‒ Nie wiem ‒ skłamał. Myślał, że mu uwierzę.

‒ Nie żartuj sobie ze mnie. Nigdzie nie jadę ‒ oznajmiłam, podpierając się pod boki.

‒ Na litość boską, kobieto ‒ warknął, podchodząc do okna. ‒ Czy ty chociaż raz w życiu nie możesz się mnie posłuchać?

‒ Nie zamierzam się chować, jak jakiś tchórz.

‒ Czy ty nie rozumiesz, że tu chodzi o twoje bezpieczeństwo?! ‒ zagrzmiał. Drgnęłam, zaskoczona nagłym wybuchem.

‒ Skąd mam wiedzieć, że to nie jest jedna z twoich sztuczek, aby uniknąć rozwodu?

Gerard posłał mi wściekłe spojrzenie.

‒ Spakuj się, jeszcze dziś wyjedziecie.

‒ Zapomnij ‒ warknęłam, zawijając się na pięcie i odchodząc. Jeden z ochroniarzy podążył za mną. Łypnęłam na niego przez ramię i zaklęłam pod nosem. ‒ Taki język nie przystoi damie! ‒ zawołał za mną mąż.