Byłem głupi. Nigdy więcej podrywania kogoś w barze, kiedy jestem napalony i całkiem pijany.
To był typowy piątkowy wieczór w „Wodopoju Filipa”. Róg ulicy Głównej i Różanej był skąpany w ponad dwudziestostopniowym upale i znacznej wilgotności nadmorskiego powietrza. Wewnątrz wcale nie było chłodniej.
Spoceni, w połowie nadzy kolesie wirowali na parkiecie do nieznanej piosenki o pulsującym rytmie. Nie podobała mi się ta scena… Tak właściwie, nie podobała mi się obecność w niej. Kolejny wieczór spędzony na poszukiwaniu szybkiego numerku. Krótka akcja, a potem wypchnięcie faceta za drzwi. Pochłonąłem kolejnego szota whiskey i idącego za nim Guinnessa. Potrzebowałem alkoholu dla wzmocnienia się przed „gierką”.
Minął rok, odkąd miałem ostatniego chłopaka. Zaśmiałem się w duchu. Związek trwał całe dwa tygodnie. Cholera.
Spojrzałem na Szymona i Tomka, liżących się jak dwa napalone króliki w rui.
– Hej, chłopaki! Znajdźcie sobie jakieś ustronne miejsce. – powiedziałem pół żartem, pół serio.
Tomek uniósł wzrok i potarł krocze.
– Już jedno mamy. Robimy tylko przedstawienie, żebyś był zazdrosny. – Nie miał pojęcia, jak bardzo ma rację.
Dołączyli do mnie na wejściu do naszej małej loży.
– Widzisz coś ciekawego? – zapytał Szymon. Wyciągnąłem mierzące sto osiemdziesiąt centymetrów ciało, aby spojrzeć na tłum.
– Nic co przyciągnęłoby moją uwagę. – odpowiedziałem. Tomek złapał mnie za krocze.
– Albo co rozbudziłoby potwora?
– Zboczeniec. – odtrąciłem jego dłoń.
– Taa… – zaśmiał się – Uwielbiasz to we mnie.
Szymon nachylił się z drugiej strony.
– Wiesz co, zawsze możesz wrócić z nami do domu. Co ty na mały trójkącik?
Westchnąłem i wziąłem kolejny łyk Guinnessa. Chłopaki zawsze pocieszali mnie, kiedy wokół nie znajdywałem nikogo dostępnego. W sumie, byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Uniosłem ramiona i uśmiechnąłem się.
– Może… – powiedziałem.
– Ooo! – Tomek ucieszył się.
Zauważyłem, że pokazują sobie uniesione kciuki za moimi plecami.
– Oh, przestańcie obydwaj!
Spojrzałem ponownie na tłum ludzi. Wiele cukiereczków pląsało do rytmu muzyki, hałaśliwi panowie w garniturach skupili się wokół stołu w kącie sali, czworo kolesi grało w bilarda. Znowu westchnąłem. Nic interesującego.
– O cholera! – krzyknął Tomek – Fajnie, świeża dostawa. – Szturchnął mnie i wskazał w kierunku drzwi wejściowych.
– Ale jesteś bezpośredni! – powiedziałem głośno, uderzając go lekko w tył głowy. Ale kiedy zobaczyłem o kim mowa, poczułem poruszenie w spodniach.
Stał zaraz obok tańczącego Tymona, na oko miał sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Ciemne włosy związane w męski kucyk. Lekki zarost na twarzy. Ciemna karnacja. Prawdopodobnie pochodzenia greckiego lub włoskiego. Ciasna koszulka opinająca klatę i bicepsy. Jeszcze węższe spodnie, rozciągnięte aby pomieścić wypukłość pośladków i męskich rejonów. Wyrzeźbiony. Nie jak fanatyk siłowni, bardziej w stylu pracownika budowy.
– O Jezu… – wymamrotałem.
– Tak, dobra sztuka. – prychnął Szymon, szturchając mnie w żebra. Pokiwałem głową.
– Wygląda, jakby się zgubił. Zapewne wstąpił do niewłaściwego baru. Albo, co gorsza, jest policjantem pod przykrywką.
Mimo to, nie mogłem oderwać od niego wzroku, kiedy podchodził do lady.
Natychmiast paru kolesi pojawiło się za jego plecami. „Cholera”, powiedziałem w duchu. Zamówił piwo, odwrócił się i oparł plecami o blat. Spojrzał w moją stronę. Uśmiechnąłem się. Odwzajemnił uśmiech. Położyłem ręce za głową, pozorując chęć rozciągnięcia się, prezentując przy okazji mięśnie ramion. Uśmiechnął się szerzej, opierając łokcie na barze i niemal przebijając mięśniami klatki piersiowej materiał koszulki. Piękny widok.
– Zatańczmy – zwróciłem się do chłopaków.
– Ale ty nie lubisz tańczyć… – powiedział Tomek, wzruszając ramionami.
– E tam, czas zacząć zabawę! – odparł Szymon, śmiejąc się i wskazując głową w stronę ciacha przy barze.
Ściągnąłem koszulkę przez głowę i zatknąłem za tył spodni. Samo spojrzenie w jego stronę i wyobrażenie co mogłoby się stać sprawiło, że poczułem ucisk na rozporek.
– Zamknijcie się i chodźcie na parkiet – powiedziałem.
Przepchnęliśmy się przez tłum na sam środek sali. Gorące powietrze unosiło się z wypełnionych testosteronem ciał. Poczułem, jak pot wstępuje mi na skórę pleców i klatki piersiowej. Z rozmysłem nie odwracałem się w stronę baru, mając nadzieję że poszedł w moje ślady, a jednocześnie obawiając się tego.
W końcu spojrzałem w tamtym kierunku. Tańczył z nowymi koleżkami. Koszulka przywarła do wcięcia pomiędzy mięśniami piersiowymi i na całej długości brzucha, jakby ktoś oblał go wodą. Przesunąłem palcami po swojej śliskiej klacie, podążając za paskiem włosów biegnącym od pępka w dół, aż do spodni. Uśmiechnął się, unosząc brew. Odwzajemniłem uśmiech, wzruszając ramionami.
– Muszę skorzystać z toalety – powiedziałem do Tomka i Szymona.
– Tak, dokładnie to musisz teraz zrobić – Tomek spojrzał na nieznajomego po drugiej stronie parkietu.
– Kto wie, może mi się poszczęści? – odpowiedziałem.
Zauważyłem błysk rozczarowania w oczach Szymona. Pocałowałem go krótko i wyszeptałem do ucha, że zawsze jest czas na trójkącik.
– Trzymamy cię za słowo. Powodzenia – powiedział, kiwając głową z uśmiechem.
Męska toaleta była jeszcze bardziej gorąca niż sala, o ile to w ogóle możliwe. Zapach moczu, potu i męskiego seksu uderzył mnie w nozdrza. Dźwięk rytmicznego uderzania ciałem o ciało, dobiegający z pierwszej kabiny, nie pozostawiał nic dla wyobraźni. Przy pisuarach dwóch starszych kolesi mierzyło wzrokiem młodzieniaszka między nimi, patrzyli na zdrowy strumień płynący ze zdrowego okazu.