Ukończenie studiów artystycznych daje człowiekowi niewiele więcej, poza dyplomem. Jeśli na etapie wczesnej młodości lub studiów nie udało ci się trafić swoimi pracami do szerszej publiczności, po studiach możesz zupełnie nie wiedzieć co ze sobą zrobić w życiu. Ja w wieku dwudziestu kilku lat po zaliczeniu wszystkich egzaminów stanęłam oko w oko z biedą i głodem. Może trochę przesadzam, ale rodzice przestali mi przysyłać pieniądze i byłam zmuszona pójść do jakiejś pracy. 

Szukanie zajęcia, które poprawi moją sytuację finansową, zaczęłam od przejścia po wszystkich galerii artystycznych i domów kultury. Niestety nigdzie nie potrzebowali studenta, nawet mogącego pochwalić się świetnymi wynikami z egzaminów. Kolejną grupę potencjalnych pracodawców stanowiły firmy organizujące wernisaże i eventy artystyczne, ale i tu nie udało mi się znaleźć zatrudnienia. Po dwóch tygodniach roznoszenia CV byłam już zdecydowana zaczepić się na kasie w jednym z marketów. Od tego kroku powstrzymała mnie jednak koleżanka z roku, której się pożaliłam.

 – Mogę załatwić ci staż u Waligóry – zaproponowała. 

 – U tego Waligóry? Tego ekscentrycznego malarza i performera? 

 – Właśnie u niego. Ma pracownię w pobliżu starówki. Ojciec mojego chłopaka zajmuje się sprzedażą jego dzieł. 

 – To niesamowite! – niemal wykrzyknęłam. – Na studiach analizowaliśmy jego prace. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. 

 – Mając w CV staż u takiego artysty, na pewno łatwiej będzie ci znaleźć dobrą pracę. A o finanse się nie przejmuj. Pogadam z moim przyszłym teściem i będziesz dostawała przyzwoite wynagrodzenie. 

 – Byłabyś w stanie załatwić mi taki staż?

 – Daj mi kilka dni. Zobaczę, co się da zrobić.

Już tydzień później stałam przed starymi stylowymi drzwiami prowadzącymi do pracowni znajdującej się na najwyższym piętrze w starej kamienicy. Drżącą dłonią zastukałam w drzwi i przez dłuższą chwilę oczekiwałam. Niespodziewanie otwarły się gwałtownie i stanął w nich wysoki mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał długie szpakowate włosy niedbale zaczesane do tyłu. Twarz porośnięta trzydniowym zarostem była trochę nieprzyjazna, ale niezmiernie pociągająca. Spod rozpiętej koszuli widoczna była symetryczna i umięśniona klatka piersiowa pokryta krótkim siwiejącym zarostem. Otworzył szerzej drzwi, co odebrałam jako zaproszenie do środka. 

Już na pierwszy rzut oka mężczyzna sprawiał wrażenie nieco odklejonego od rzeczywistości i współczesnego świata, jednak zupełnie o to nie dbał. Po przejściu przez próg jego pracowni role się odwracały i to atmosfera wewnątrz stawała się naturalna, a cała rzeczywistość poza pracownią zdawała się nieco nienaturalna. 

 – Ty jesteś tą stażystką? – zapytał bez żadnego powitania.

Potwierdziłam. Uważnym spojrzeniem zlustrował mnie z góry na dół, jakby oceniał, czy mogę mu się jakoś przydać. 

 – Wychodzę z założenia, że na tych studiach zupełnie niczego was nie uczą – mówił, kiedy oprowadzał mnie po swojej pracowni. – Wbijają wasze młode pełne zapału głowy w jakieś ramy i pokazują prace innych artystów, żebyście mieli na kim się wzorować. Tak naprawdę zabijają w was kreatywność. 

 – Ja postaram ci się pokazać, jak powstaje sztuka i wytłumaczyć, że to nie tylko malowanie, ale głównie skreślanie, zamalowywanie i tworzenie od nowa. 

Wskazał mi dłonią krzesło w kącie pracowni, gdzie stały płótna niedokończonych obrazów. Odruchowo przesunęłam palcami po jednym z nich, podziwiając pewność poprowadzenia linii i doboru kolorystyki. Miałam przed sobą pracę jednego z najważniejszych artystów obecnego pokolenia, o którym uczyłam się w szkole. Na dodatek była to praca, której praktycznie nikt przede mną nie widział. 

 – To wszystko musisz zamalować i od nowa zagruntować – powiedział.

 – Dlaczego? – zapytałam zdziwiona. – Przecież to są piękne prace.

 – To nieudane próby. Nie nadają się do pokazania komukolwiek.

Nie polemizowałam z nim, tylko usiadłam na krześle i natychmiast zabrałam się do pracy. 

Przez kilka następnych dni podziwiałam mistrza Waligórę. Z nieskrywanym zachwytem oglądałam jego codzienne rytuały i podziwiałam warsztat pracy. Miał niesamowite umiejętności i potrafił poprowadzić pędzel na płótnie w taki sposób, jaki mi nawet nie przyszedłby do głowy. Potrafił siedzieć przed sztalugą przez godzinę, a później wstać i w dziesięć minut namalować wstępny zarys pracy. Szczerze go podziwiałam, a to uczucie rosło we mnie z każdym dniem. Wreszcie złapałam się na tym, że myślę o nim w kategorii mężczyzny, to znaczy nie tylko artysty, ale również obiektu seksualnego. Podniecał mnie swoim podejściem, żywiołowością i nietypowym zachowaniem nawet jak na standardy znanych mi plastyków. Zaczęłam przykładać większą uwagę do tego, co ubieram na siebie, wychodząc do jego pracowni i starałam się podkreślić swoją kobiecość. Miałam ochotę poderwać tego faceta, choć kilka tygodni wcześniej nawet nie spojrzałabym na niego na ulicy. 

Niestety to mistrz Waligóra zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Traktował mnie jak ekspres do kawy lub odkurzacz, które służą konkretnym celom i nie korzysta się z nich do niczego ponadto. Dawał mi coraz więcej nowych zadań i nawet pozwalał tworzyć własne prace podpierane jego sugestiami. Nasza relacja była jednak wciąż typowo zawodowa. 

Któregoś dnia udało nam się jednak przekroczyć granicę, do czego bardzo mocno się przyczyniłam. Po południu zabrał mnie na spotkanie ze swoimi znajomymi z branży, na którym rozmawiali o rzeczach, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Sprzeczali się o jakieś metafizyczne i wizualne zagadnienia, używając przy tym zwrotów, których znaczenia nie rozumiałam. Dla uzyskania ciekawszych efektów pili przy tym sporo alkoholu i dużo palili. Wyszliśmy stamtąd dosyć szybko i nagle, jednak większość osób praktycznie nie zauważyła naszego zniknięcia.

 – Masz jeszcze chwilę? – zapytał mężczyzna niespodziewanie. – Może pójdziesz ze mną do pracowni. Przyszła mi do głowy pewna koncepcja i chciałem się z tobą skonsultować.

 – To będzie dla mnie zaszczyt – odpowiedziałam. 

Nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym doradzić takiemu mistrzowi, jak Waligóra, ale nie zamierzałam przepuścić okazji, żeby pobyć z nim sam na sam w mniej zobowiązujących okolicznościach.

O autorze