Choć mogę uznawać się za człowieka sukcesu, w relacjach damsko-męskich od zawsze notowałem same porażki. W młodości mierzyłem za wysoko, a najpiękniejsze rówieśniczki nie chciały mieć ze mną nic wspólnego. Regularnie dostawałem kosza także w liceum i na studiach. Dlatego z biegiem czasu pogodziłem się z porażkami na tym polu i nauczyłem traktować kobiety podmiotowo. Wreszcie w tej dziedzinie także zacząłem odnosić sukcesy, wykorzystując te cechy konkretnych kobiet, które akurat uznawałem za potrzebne. 

Na żonę wybrałem dziewczynę lojalną i oddaną, a na dodatek mającą bogatych i wpływowych rodziców. Nie była najpiękniejsza, jednak dla mnie ważniejsze były możliwości biznesowe, jakie dawała znajomość z jej ojcem. Po kilku latach urodziła nam dwójkę dzieci i poświęcała im niemal całą swoją uwagę. Ja mogłem liczyć jedynie na seks po bożemu w sobotni poranek i to po cichu, żeby dzieci niczego nie usłyszały. Nie była najmądrzejsza i niespecjalnie interesowała się moją pracą. To pozwalało mi bez większych problemów okłamywać ją po kolejnych skokach w bok i spędzaniu nocy w hotelach w ramionach młodszych i bardziej namiętnych kobiet. 

W pracy także zarządzałem zespołem składającym się z samych kobiet. Jednym z moich biznesów, któremu poświęcałem najwięcej czasu i stał się moją bazą wypadową, był mały hotelik przy dużym zakładzie przemysłowym. Odwiedzali go głównie handlowcy, przedstawiciele dużych firm i specjaliści z różnych dziedzin. Faceci z dala od domu zawsze chcą sobie głupio pożartować z kobietami, dlatego na recepcji głównie pracują młode, atrakcyjne i dobrze zorganizowane kobiety. Dzięki temu właściciele mają pewność, że na kolejny nocleg mężczyźni znów wybiorą ten sam pensjonat. 

W najlepszych hotelach każda z recepcjonistek miała wszystkie niniejsze cechy, dlatego odbierała co miesiąc wysokie wynagrodzenia. Ja moim płaciłem niewiele i musiałem się zadowolić tym, że każda z trzech dziewczyn ma choć jedną z nich. Najstarsza Baśka była niesamowicie zorganizowana i niemal prowadziła za mnie cały pensjonat. Majka była młoda i ujmująca, choć stale się spóźniała i niczego nie potrafiła zrobić dobrze. Z kolei Dominika była… poprawna. Ani piękna, ani super zorganizowana, ani specjalnie otwarta do klientów i współpracowników. Nie miałem jednak żadnych podstaw, żeby ją wyrzucić, bo wszystko wykonywała poprawnie. Stały przeciętny poziom.

Tego dnia, kiedy moja przygoda ze Stokrotką miała się rozpocząć, hotelik prowadziła Baśka. Nie minęło południe, kiedy wpadła do mojego gabinetu i opowiadała, jak to klienci skarżyli się na Dominikę. Baśka była zwyczajnie zazdrosna o swoją młodszą koleżankę, a kiedy z pełną nienawiści twarzą wylewała żale na jej osobę, przypominała mi nieco znienawidzoną nauczycielkę z chemii z liceum. 

Słuchałem jej bez większej uwagi, a w dłoniach obracałem srebrzysty żeton, trochę większy i cięższy, niż pięciozłotowa moneta. Na awersie ozdobnym frontem wytłoczono napis „Villa Rossa”, a rewers zdobił symbol róży. Podczas gdy Baśka krzyczała o wyniosłości Majki, a ja przypominałem sobie rozmowę z moim partnerem w interesach, który dwa dni wcześniej w tajemnicy wręczał mi żeton:

– Mój znajomy otwarł niedawno klub dla mężczyzn, ale tylko zaufanych i dobrze postawionych – mówił. – Zatrudnia najpiękniejsze dziewczyny w okolicy. Wszystko jest tajemnicze, dopieszczone i znakomicie zorganizowane. Dyskrecja gwarantowana, a doznania… – zawiesił głos na chwile, jakby szukając odpowiedniego słowa, po czym rzekł – Doznania nieziemskie. 

– Po co ten żeton? – zapytałem.

– To bilet wstępu. Kto go pokaże, może wejść i korzystać z tego miejsca. Nikt o nic nie pyta, nie ma płatności, sama przyjemność. 

– I Ty mi go dajesz? Za darmo?

– Człowiek, który prowadzi ten biznes, szuka stałych klientów. Obiecałem mu kilku zaufanych ludzi, w zamian za darmowe żetony. Ty jesteś taką osobą.

Na koniec wskazał adres i kazał dojechać taksówką. Klub miał być otwarty w piątek po 20 i nie powinienem się spóźnić na ceremonię otwarcia. Wszystko wskazywało zatem, że to dziś będę miał okazję doznać czegoś nowego i wyjątkowego. Przechodziły mnie ciarki na myśl o tym, że znajdę się w ekskluzywnym gronie wybrańców. 

Baska od kilku chwil milczała. Kiedy się zorientowałem, zobaczyłem wlepiony we mnie jej pytający wzrok. Dokładnie taki sam miała chemiczka, kiedy wyrwała mnie nieprzygotowanego do odpowiedzi. Tak jak wtedy, teraz także musiałem improwizować. 

– Dobra, pogadam z Majką. Ma dzienną zmianę w sobotę, tak?

– Tak – odpowiedziała Baśka wyraźnie zadowolona z odpowiedzi. 

Okazało się zatem, że z biegiem lat improwizacja wychodziła mi o wiele lepiej.

Moja żona nie zdziwiła się za bardzo, kiedy przez telefon poinformowałem ją, że mam spotkanie wieczorem i nie wiem, czy wrócę na noc. Nie był to pierwszy raz, a z pewnością odetchnęła z ulgą, że skacowany nie będę naciskał na sobotnie poranne uniesienie. Zamówiłem taksówkę i podałem kierowcy adres. Obracając w palcach żeton z różą i jadąc do klubu, nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Pozbyłem się ich już dawno po jednym z pierwszych skoków w bok. 

Kierowca wysadził mnie przed piętrowym domem jednorodzinnym w willowej dzielnicy. Był ciemny marcowy wieczór, dlatego nie widziałem dokładnie wielkości budynku, ani żadnych szczegółów. Przed domem znajdowało się kilka wysokich drzew, które maskowały jego bryłę. 

Bramka była otwarta, dlatego wszedłem na ogród. Zanim zdarzyłem podejść do drzwi wejściowych, te otwarły się przede mną. Ze środka wyszedł wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Zamiast przywitania pokazałem mu żeton z różą, a on z uprzejmym „Dzień dobry” wpuścił mnie do środka. Przeprowadził mnie długim korytarzem podświetlonym niebieskimi taśmami ledowymi i zaprowadził do ogromnych podwójnych drzwi. Tam czekał na mnie już inny mężczyzna, nieco mniejszy i o bardziej sympatycznym wyrazie twarzy. 

– Witamy w „Villa Rossa” – powiedział.  Po chwili znalazłem się na dużej ciemnej sali. Mężczyzna wskazał mi miejsce w miękkim fotelu, a sam usiadł z boku na niewielkim taborecie. Byłem pierwszy raz na otwarciu klubu, dlatego otrzymałem swojego osobistego przewodnika. W sali znajdowało się jeszcze kilka foteli ustawionych w taki sposób, że uczestnicy nie widzieli się wzajemnie. Wszystkie fotele były skierowane w stronę niewielkiej sceny, którą po chwili oświetliły niebieskie reflektory. Z głośników rozległa się spokojna muzyka. 

Na scenę kolejno weszły postacie w płaszczach i nasuniętych na głowę kapturach. Moje ciało zesztywniało z napięcia. Zrozumiałem, że biorę udział w czymś wyjątkowym i niesamowitym. Byłem wręcz zachwycony, kiedy sześć postaci ustawiło się w rzędzie i zrzuciło z siebie płaszcze. Moim oczom ukazały się piękne ciała młodych dziewcząt, które miały na sobie jedynie skąpą koronkową bieliznę. Ich twarze zasłaniały niebieskie kominiarki, dlatego mogłem skupić się tylko na fizycznej stronie ich ciał. Dziewczęta kolejno wychodziły kilka kroków przed szereg, wykonywały kilka wyuczonych figur, obracały się, a potem wracały do szeregu. Przyglądałem się ich sylwetkom z niemałym zachwytem, a mój przewodnik szeptem wyjaśniał zasady panujące w klubie:

– Może Pan wybrać sobie jedną z naszych dziewcząt. Na kominiarkach i na tabliczkach przegubach dłoni mają symbole kwiatów. Takie same znajdują się na panelu w podłokietniku fotela. Jeśli Pan się zdecyduje na którąś z nich, proszę wcisnąć wybrany guzik.