– Woda wcale nie jest taka zimna – uznała. – Nie bądź tchórzem. Wskakuj!
Pomimo mojego oporu chwyciła mnie za nogę i wciągnęła do wody. Mogłem się opierać i walczyć, ale tego dnia dałem się ponieść chwili. Zanurzyłem się w nurcie zimnej wody. Przez chwilę poczułem radość i wolność, a dopiero potem wszechogarniający mnie chłód.
– Zimna – niemal krzyknąłem. – Jak tobie może nie być zimno?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zamiast tego zbliżyła się do mnie, przywarła ciałem do mojego i objęła rękami.
– Słyszałam, że jak jest zimno, to trzeba się do siebie przytulić – powiedziała poważnie, wlepiając we mnie ciemne oczy.
Teraz to ja nic nie odpowiedziałem. Opierałem się stopami o muliste dno i stałem tam jak kamienny posąg. Czułem przytulone ciało i rzeczywiście było mi cieplej. Nie wynikało to jednak z samego przytulenia, a emocji, które zaczęły się we mnie gotować. Serce biło bardzo mocno, a krew pompowana szybciej rozgrzewała mnie od wewnątrz. Najcieplej było mi w okolicach krocza. Choć znałem już dobrze to uczucie, nigdy wcześniej nie było tak intensywne.
W pewnej chwili Zośka szybko i niedbale pocałowała mnie w usta. Zaskoczyła mnie. Odsunąłem się od dziewczyny i odepchnąłem ją od siebie.
– Co robisz? – wykrzyknąłem pytanie.
– Podrywam cię – odparła z uśmiechem. – Chodźmy już na brzeg, bo rzeczywiście jest zimno.
Jeszcze nie ochłonąłem po jej przytulasie i pocałunku, a już czekały na mnie nowe emocje. Namoczona wodą lekka sukienka całkiem oblepiła ciało dziewczyny. Na tle zachodzącego słońca zobaczyłem zatem jej smukłą sylwetkę. Wychodząc z wody, zgrabnie kołysała biodrami. Kiedy stanęła już na brzegu i odwróciła się w moją stronę, dostrzegłem kontury jej piersi i sterczących sutków. Wtedy pierwszy raz poczułem coś, co określiłem jako zakochanie. Straciłem rozsądek i marzyłem tylko o tym, żeby być tak blisko Zośki, jak przed chwilą w wodzie.
Dziewczyna ruszyła biegiem w stronę osady, a ja starałem się dotrzymać jej kroku. Widziałem przed sobą tylko zmieniające się bose stopy, długie nogi i tyłek koleżanki. Biegłem za nią przez zagajniki i wzdłuż pola porośniętego wysokimi zbożami. Nie zwracałem uwagi na to, że na ostatniej prostej wcale nie skręciliśmy do domu babci, tylko ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Zdziwiłem się, dopiero kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami do starej obory, którą kiedyś mi pokazywała.
– Choć do środka, ogrzejemy się trochę.
– Jest już późno. Może lepiej wracajmy do domu?
– Jak matka zobaczy, że mam mokre ubrania i że kąpałam się w rzece, to będę miała przechlapane. Twoja babcia też nie będzie zachwycona.
Musiałem przyznać jej rację. Babcia wielokrotnie powtarzała mi, żebym nie kąpał się w rzece, bo dno tam jest bardzo zdradliwe. Obawiałem się, że kiedy dowie się o moim nieposłuszeństwie, odeśle mnie do domu. Przekroczyłem więc drzwi obory, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że wchodzę do innego świata.
Wewnątrz panowała ciemność, którą odrobinę rozświetlał jedynie blask gwiazd wpadający przez szczeliny w ścianach. Bez trudu znaleźliśmy drabinę prowadzącą na antresolę, a po chwili byliśmy już na górze. Na całej powierzchni piętra było rozrzucone siano. Znaleźliśmy sobie miejsce osłonięte ze wszystkich stron przez belki suszonych łodyg zboża. Zośka znalazła poprzeczną belkę dachową ponad naszymi głowami.
– Musimy zawiesić tu ubrania, żeby wyschły – stwierdziła. – Tylko nie gap się na mnie.
Zanim dotarł do mnie sens jej słów, Zośka już stała odwrócona plecami i zdejmowała przez głowę lekką sukienkę. Pomimo jej prośby i niemal całkowitych ciemności, nie byłem w stanie odwrócić wzroku nawet na moment. Spoglądałem na kontury ciała dziewczyny, kiedy na prowizorycznej suszarce wieszała sukienkę, a obok majtki. Zasłaniając rękami newralgiczne części ciała, wskoczyła do siana obok mnie. Pomimo pewnych oporów też się rozebrałem. Położyliśmy się obok siebie i leżeliśmy jak słupy soli przykryci sianem. Ostre źdźbła wbijały mi się w skórę, ale po kilku chwilach przestało mi to przeszkadzać.
– Długo będziesz u babci? – zapytała Zosia.
– Jeszcze kilka dni.
– Kiedyś przyjeżdżałeś na całe wakacje.
– Teraz jest trochę inaczej. Rodzice ciągle wysyłają mnie na obozy sportowe. Chcą, żebym był lekkoatletą.
– Czyli za kilka dni się rozstaniemy?
– Tak, przynajmniej do kolejnych wakacji.
– W takim razie chcę, żebyś mnie dobrze zapamiętał – powiedziała poważnie z takim wyrazem twarzy, jakiego jeszcze nie znałem. To wspomnienie młodzieńczych lat było tak intensywne, że nie byłem w stanie skupić się na jeździe. Musiałem zatrzymać samochód na najbliższej stacji benzynowej i trochę ochłonąć. Zamówiłem sobie kawę i wyszedłem na zewnątrz. Słońce było w najwyższym punkcie bezchmurnego nieba. Usiadłem na ławce w cieniu wysokich świerków posadzonych w pobliżu parkingu. W tym miejscu prawie nie dochodził do mnie hałas samochodów przemierzających drogę. Miałem za to pogląd na wiejską okolicę, tak podobną do tej, którą pamiętałem z dzieciństwa. Wciągnąłem do nosa powietrze pełne zapachu wsi i znów utknąłem we wspomnieniach.