Tego lata nie miałem żadnych planów wakacyjnych. W pewien słoneczny weekend postanowiłem jednak odwiedzić dawny dom mojej babci. Specyficzne miejsce, które w młodości stało się areną moich pierwszych seksualnych doświadczeń.
Pomysł na wyjazd przyszedł nagle. Podczas porządków wśród osobistych rzeczy przypadkiem znalazłem kilka zdjęć z dzieciństwa i wczesnej młodości. Na dłużej zatrzymałem się na czarno białej fotografii przedstawiającej stary niski dom z bielonymi wapnem ścianami i grubą ciemną strzechą. Na ławeczce przed domem siedziała starsza kobieta w chuście na głowie, a obok chłopak w krótkich spodenkach w wieku szkolnym. Bez trudu rozpoznałem sylwetkę babci i swoją. W rogu fotografii zauważyłem też mały zabawkowy wózek dla lalek ze stalową ramą. Zdjęcie nie ujęło właścicielki tego wózka, ale we wspomnieniach odnalazłem jej obraz.
Dziewczynka małą na imię Zosia i była moim pierwszym towarzyszem wakacyjnych zabaw. Była o rok młodsza ode mnie i mieszkała w domu należącym do przyjaciółki mojej babci. Oba domy dzieliło pole, które latem porastały łany złotych zbóż. Zosia każdego dnia przebiegała wąską ścieżką przez zboże, żeby spotkać się ze mną. W okolicy niewiele było dzieci w jej wieku. Ja ze swoimi miejskimi nawykami i przemądrzałymi uwagami stanowiłem dla niej pewnego rodzaju atrakcję i odskocznię od codzienności.
Nie pamiętam dokładnie naszego pierwszego spotkania. Pamiętam natomiast, że to z nią zacząłem bawić się lalkami. Koledzy mnie tu nie widzieli, dlatego nikt się ze mnie nie śmiał. Chodziliśmy też po polach, zaglądaliśmy zwierzętom do obór, szukaliśmy zajęczych rodzin w borowych zagajnikach i zrobiliśmy miliony rzeczy tak naturalnych dla dziewczyny ze wsi, a jednocześnie nietypowych dla mieszczucha. Uwielbiałem odwiedzać babcię, a z okresu wczesnego dzieciństwa mam tylko dobre wspomnienia.
Ta jedna fotografia uruchomiła całą lawinę wspomnień. Moja babcie nie żyła już od kilkunastu lat i od czasu pogrzebu nie odwiedzałam tamtych stron. Byłem ciekaw, jak teraz wygląda dom, pole żyta, zagajniki i cała okolica. Przede wszystkim byłem jednak ciekaw, jak obecnie wygląda i co robi towarzyszka moich dziecięcych zabaw. Wziąłem dwa dni urlopu w pracy i ruszyłem w stronę dawnej wakacyjnej rezydencji.
Jadąc samochodem w stronę świętokrzyskiej wsi, wróciłem myślami do jednego z naszych spotkań. Tego lata przyjechałem na wieś po trzyletniej przerwie i tylko na tydzień. Babcia była już w coraz gorszym stanie, a rodzice zaczęli wysyłać mnie na obozy sportowe i kolonie. Wieść o moim przyjeździe szybko dotarła do Zosi, a dziewczyna, jak co roku, przebiegła przez złociste pole żyta wprost do domu mojej babci.
Już na pierwszy rzut oka zauważyłem, że jest z nią coś nie tak. Przede wszystkim była wysoka, prawie mojego wzrostu. Jej twarz nabrała ostrzejszych rysów, a ciało kobiecego kształtu. Na lekkiej zwiewnej jasnej sukience zobaczyłem wypukłości piersi. Sterczały wysoko, a sztywne sutki wybijały się, niczym dwie anteny. Wtedy zrozumiałem, że Zosia przestała być już moim kumplem od zabawy lalkami, a stała się dziewczyną.
Na początku nie podobała mi się ta nowa Zosia. Nie wiedziałem, co można robić z dziewczyną. Próbowaliśmy naszych dotychczasowych zabaw i spacerów, ale już nas to nie bawiło. Byłem na siebie zły, bo zamiast interesować się krowami w oborze, przez cały czas ukradkiem spoglądałem na cycuszki mojej towarzyszki. Starałem się też zajrzeć jej pod sukienkę, kiedy wchodziliśmy po drabinie na antresolę w oborze lub wspinaliśmy się po drzewach.
Zosia zaczęła zauważać moje dziwne zachowanie. Sama też musiała mieć świadomość, że jej ciało zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania. Nie tylko jej. Miałem nadzieję, że i ona dostrzega niewielkie wzgórki mięśni, które pokrywały moje ramiona i klatkę piersiową, a także drobniutki zarost na twarzy.
Wyjątkowo mocno utkwił mi w pamięci jeden szczególny dzień. Poszliśmy wtedy razem nad rzekę. Siedzieliśmy długo na starym pomoście z nogami zwisającymi i zanurzonymi w rzece. Bez słowa gapiliśmy się w wodę falami przepływającą po naszych stopach. Kiedy słońce chowało się już za drzewami pobliskiego lasu, Zosia zaproponowała:
– Popływamy w rzece?
– Nie wziąłem kąpielówek – odparłem. – Poza tym woda jest zimna.
– Przestań marudzić – upomniała mnie rezolutnie. – Woda nie jest taka zimna. Wykąpiemy się w ubraniach, a jak pobiegniemy do domu, to ubranie wyschnie na nas.
– No nie wiem.
Zośka jednak nie czekała na moją zgodę. Sprawnie zsunęła się z pomostu i zanurzyła w rzece. W tym miejscu woda sięgała jej do ramion. Pokręciła się chwilę w koło, a potem zanurkowała. Wynurzyła się przy pomoście i w pobliżu miejsca, w którym w wodzie moczyły się moje nogi. Ciemne mokre włosy dziewczyny szczelnie przywarły do głowy i szyi. Woda na twarzy, szyi i ramionach odbija pomarańczowe promienie zachodzącego słońca. Mokra sukienka stała się niemal przezroczysta. Niewysokie fale sięgały do wysokości piersi i co chwilę, tylko na moment, odsłaniały sterczące od zimna sutki. Zośka wyglądała teraz jak jedna z wodnych nimf, których ilustracje widziałem w książkach.