Z cichym westchnieniem pchnęłam ciężkie drewniane drzwi i przekroczyłam próg kawiarni. Od pierwszej sekundy spodobał mi się panujący w tym miejscu klimat. Ciemne ściany, skórzane pufy oraz okrągłe stoliki sprawiały, że lokal wyglądał gustownie. Zapewne ceny były dostosowane do wystroju, co oznaczało, że zapłacę majątek za butelkę wody.

            Jednak na zewnątrz panował upał, jak zawsze w Madrycie o tej porze roku. Schowałam się w środku przed palącym na zewnątrz słońcem, a skusił mnie brak ludzi. Nie cierpiałam zatłoczonych miejsc i walki o wolny stolik.

            Podeszłam do baru, gdzie wysoki, miły mężczyzna powitał mnie przyjaznym uśmiechem.

                ‒Co podać?

            ‒ Poproszę wodę, byle zimną ‒ odparłam.

            Po kilku sekundach przede mną pojawiła się oszroniona butelka, która dopiero co opuściła wnętrze lodówki. Zapłaciłam za nią i ruszyłam w stronę stolika ustawionego w rogu pod oknem. Usiadłam na zaskakująco miękkim krześle, skąd mogłam podziwiać uroki miasta.

            Mieszkałam tu już kilka lat, a wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do hiszpańskiego stylu życia. W zderzeniu z Polską, to był istny raj. Zero pośpiechu, zewsząd dobiegająca nas uprzejmość. Tylko ten cholerny upał, który przenikał przez ciało aż do kości i nie istniał sposób, aby go złagodzić. No chyba, że zamkniemy się w lodówce na całe lato. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo ten irracjonalny pomysł wydał się nad wyraz kuszący.

            Pochyliłam się nad telefonem, przeglądając powiadomienia. Jestem architektką, która została tu wysłana z Polski przez międzynarodową firmę. Po okresie próbnym zdecydowałam się nie wracać do kraju i zostać na obczyźnie.

            Kątem oka widziałam, jak w lokalu pojawia się kolejny klient. Nie zwróciłam jednak na niego uwagi, pogrążona w czytaniu wiadomości. Kiedy cień padł na mój telefon, podniosłam głowę.

            Zobaczyłam przed sobą faceta, na którego widok z pewnością ugięłyby się pode mną kolana. Dobrze, że siedziałam, bo jedynie rozdziawiłam usta. Mężczyzna zdawał się być niezadowolony moim widokiem i z pewnością nie odwzajemniał mojej fascynacji.

            Cholera jasna, to był najprzystojniejszy facet, jakiego widziałam. Wysoki, ciemnowłosy z lekkim zarostem i zmierzwioną czupryną. Świdrował mnie równie ciemnym spojrzeniem, od którego poruszyłam się nerwowo na krześle. Jasna koszula rozpięta pod szyją opinała muskularny tors.

            ‒ To moje miejsce ‒ powiedział po hiszpańsku niskim głosem, od którego przeszedł mnie dreszcz.

            Dopiero po chwili zrozumiałam, że jego ton był niegrzeczny. Uniosłam wysoko brwi, ostentacyjnie rozglądając się po pustym lokalu.

            ‒ Wszystkie stoliki są wolne ‒ odparłam.

            ‒ Nie zrozumiałaś. To moje miejsce ‒ powtórzył.

            Zaczynałam tracić cierpliwość. Facet miał wszystkie miejsca do wyboru i uparł się na to, które było już zajęte! Wzruszyłam ramionami.

            ‒ Trudno, byłam tu pierwsza ‒ mruknęłam, ignorując go.

            Wróciłam do przeglądania telefonu, gdy przed moim nosem pojawił się kubek z kawą, a następnie nieznajomy usiadł na wprost mnie. Podniosłam głowę i wbiłam w niego niezadowolone spojrzenie.

            ‒ Chyba oszalałeś ‒ prychnęłam.

            ‒ Przesiądź się ‒ powiedział, pochylając się ponad stolikiem.

            Dotarł do mnie jego seksowny zapach i musiałam zacisnąć usta, żeby się przed nim nie skompromitować.

            ‒ Nie widzę, żebyś był właścicielem tego stolika ‒ rzuciłam, w teatralny sposób szukając karteczki lub jakiegokolwiek napisu z informacją, że miejsce zostało zarezerwowane.

            Usta mężczyzny wygięły się w aroganckim uśmiechu, który dodatkowo podniósł mi ciśnienie.

            ‒ Jestem właścicielem lokalu, a to mój ulubiony stolik ‒ oznajmił i z satysfakcją w oczach przyglądał się, jak pobladłam na twarzy.

            O rany! Zerwałam się na równe nogi, próbując jakoś wybrnąć z tej durnej sytuacji. Trąciłam ręką szklankę, która się przewróciła i jej zawartość wylała się na siedzącego przede mną faceta. Ten również wstał, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo moją pierwszą myślą była ucieczka. Rzuciłam się w kierunku drzwi wyjściowych, na których napisane było „Ciągnij”. Zestresowałam się do tego stopnia, że pchałam je, a one nie chciały ustąpić. Zaklęłam pod nosem.

            Za swoimi plecami usłyszałam cichy śmiech. W końcu domyśliłam się, że trzeba było je pociągnąć i wypadłam na ulicę. Przechodząc obok kawiarni zerknęłam przez okno i na ułamek sekundy moje spojrzenie spotkało się z ciemnymi oczami właściciela. Jego przystojna twarz wyryła się w mojej pamięci.

            Uciekłam, zostawiając go za sobą. Wstyd palił mi policzki i miałam nadzieję, ze już go więcej nie zobaczę.

            Jak bardzo mogłam się mylić? Otóż bardzo.

            Wróciłam do domu poddenerwowana. Na samą myśl o dzisiejszym zdarzeniu robiło mi się gorąco. Palant. A ja pozwoliłam mu wyprowadzić się z równowagi i wyszłam na idiotkę. Miałam ściśnięty żołądek, przez co nie zdołałam wcisnąć w siebie kolacji. Zamiast tego zaczęłam szykować się na kolację firmową, do której zostały mi już tylko dwie godziny.

            Potencjalny klient umówił się z nami w jednej ze znanych restauracji. Szef nie chciał zbytnio powiedzieć i kompletnie nie wiedziałam, na co powinnam się przygotować. Wybrałam klasyczną czarną sukienkę, do której dobrałam szpilki i delikatny makijaż. Zamówiłam taksówkę i zeszłam na dół chwilę przed tym, zanim samochód podjechał pod drzwi. Podałam kierowcy adres, po czym rozsiadłam się wygodnie na tylnym siedzeniu.

            Podróż trwała kilkanaście minut ze względu na korki. Zerknęłam na zegarek, zaczynając się denerwować. A co, jeśli nie zdołam dotrzeć na czas? Cholera, nie cierpiałam się spóźniać. I chociaż wśród Hiszpanów nie było to brakiem szacunku, to ja i tak fatalnie się z tym czułam. Wolałam na nich czekać, niż to oni mieliby czekać na mnie.

            Taksówka zatrzymała się przed wejściem do lokalu. Wręczyłam mężczyźnie zapłatę i wysiadłam. Ochroniarzowi, który stał w wejściu, podałam swoje nazwisko i ten przepuścił mnie bez problemu. Następnie kelner zaprowadził mnie do stolika. Szef już na mnie czekał.

            ‒Anna, przybyłaś w samą porę‒ powiedział, gdy zatrzymałam się przed wolnym krzesłem.

            ‒Są straszne korki ‒ rzuciłam, zajmując miejsce. Zerknęłam na puste miejsce i zmarszczyłam brwi. ‒ Klienta jeszcze nie ma?

            Szef zerknął na zegarek na swoim nadgarstku.

            ‒ Zaraz powinien być ‒ odparł. ‒ Chcesz złożyć zamówienie?

            Pokręciłam przecząco głową.

            ‒Poczekam ‒ powiedziałam, wygładzając sukienkę.

            Minęło ledwie kilka minut, kiedy poczułam za swoimi plecami czyjś ruch. Szef uniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się jeden z tych profesjonalnych uśmiechów. Ściągnęłam łopatki, przywołując na twarz lekki uśmiech. Kątem oka widziałam, jak elegancki mężczyzna obchodzi stół i zajmuje miejsce na wprost mnie. Powoli sunęłam wzrokiem po jego drogim garniturze, aż dotarłam do przystojnej twarzy.

            Na jej widok zamurowało mnie.

            ‒ Witamy, Pablo ‒ zaczął mój szef. ‒ To nasza najlepsza architektka, Anna.

            Mężczyzna, na którego kilka godzin wcześniej wylałam wodę, spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami. Z trudem przełknęłam ślinę.

            ‒Anna, jak miło cię widzieć ‒ powiedział, po czym zajął swoje miejsce.

            A więc, ten arogancki, gburowaty Hiszpan miał być moim klientem?

            Spiorunowałam go wzrokiem.

            ‒ Powiedziałabym wzajemnie, ale tego nie zrobię ‒ odparłam ku przerażeniu szefa.

            Widziałam, jak ten ledwo zauważalnie kręci przecząco głową. Zignorowałam go. Cały mój dobry humor wyparował wraz z pojawieniem się tego palanta.

            ‒Zawołam kelnera, to złożymy zamówienie.

            Szef starał się ratować sytuację, ale ja wcale nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie nawet na sekundę nie spuścił ze mnie wzroku.

            ‒Co będziemy projektować? Nową restaurację ze specjalnym stolikiem, na którym znowu zabraknie karteczki zarezerwowane? ‒ parsknęłam. ‒ A może wygrawerujemy to na drewnianym blacie? ‒ zakpiłam.

            Szef zakrztusił się własnym kaszlem.

            ‒ Najmocniej cię przepraszam, Pablo. Nie mam pojęcia co w nią wstąpiło ‒ rzucił pospiesznie.

            Wydęłam usta w kpiącym uśmiechu.