Wzięłam do ręki szmatkę i zaczęłam wycierać nią kufle na piwo. Zupełnie niepotrzebnie, bo te błyszczały się idealnie pozbawione jakichkolwiek zacieków. Musiałam zająć czymś ręce.

‒ Porozmawiamy? ‒ zaproponował.

‒ Nie mamy o czym. Mam dużo pracy.

Chwyciłam tacę, wyszłam za kontuar i próbowałam wyminąć mężczyznę. Ten jednak zastąpił mi drogę.

‒ Popatrz na mnie.

Ukradkiem wypuściłam z ust powietrze. Ściągnęłam łopatki, uniosłam podbródek i spełniłam jego prośbę, patrząc mu wyzywająco w oczy.

‒ Między nami wszystko skończone, nie rozumiesz? Nie zamierzam dłużej być tą drugą. Wracaj do domu, do swojej żony i dzieci. ‒ Głos mi drżał, kiedy mówiłam mu to prosto w twarz.

Mężczyzna wyglądał, jakby dostał z liścia. Nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Nie spodziewał się czegoś takiego.

Korzystając z okazji minęłam go i odeszłam, zostawiając go za sobą. Serce waliło mi w piersi jak młotem, ale postąpiłam właściwie i to nie pozwalało mi się rozkleić. Zakończyłam pracę czując się lepiej niż kiedy do niej rano szłam. Teraz tylko spowiedź i wreszcie będę mogła spać spokojnie, pozbawiona tego okropnego poczucia winy.

Wzięłam szybki prysznic, zjadłam w biegu kolację i przygotowałam się do wyjścia. Mój telefon wibrował bez przerwy, Grzegorz robił wszystko, żeby się ze mną skontaktować, ale ja uparcie ignorowałam jego telefony. Ten mężczyzna nie miał wstydu. Dałam mu możliwość uratowania swojej rodziny, wycofałam się, kończąc to co i tak nie miało przyszłości. A on i tak rzucał się, że nie miałam prawa go tak potraktować. Prychnęłam pod nosem.

                Gdy nadszedł moment, aby wyjść z domu, nagle zwątpiłam, czy w ogóle powinnam tam iść. Może tylko usłyszę, jak bardzo jestem beznadziejna? Ręka zamarła na klamce, wbiłam pełen powątpiewania wzrok w drzwi. Cholera, zachowywałam się jak tchórz. To w końcu ksiądz i plebania, co złego mogło się stać?

                No właśnie. Teoretycznie wszystko i nic. Opuściłam mieszkanie po raz drugi tego dnia, z tym, że teraz swoje kroki kierowałam w stronę kościoła, a nie baru. Po kilku minutach spaceru dotarłam na miejsce. Nigdy wcześniej nie miałam okazji być na plebanii, dlatego też nie bardzo wiedziałam, czego powinnam się spodziewać.

                Niepewnie zapukałam i czekając, aż ktoś otworzy, zaczęłam nerwowo tupać nogą. Na szczęście chwilę później w progu pojawiła się kobieta w średnim wieku. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem, zasznurowała usta w wąską kreskę i odsunęła się, abym mogła wejść do środka. Na drżących nogach przekroczyłam próg plebanii, kobieta natychmiast zamknęła za mną drzwi.

                Miała dobroduszny wyraz twarzy. Zmarszczki wokół oczu świadczyły o tym, że dużo się uśmiechała, choć wcale na to nie wskazywało. Wydała mi się oziębła. Wskazała dłonią schody prowadzące na górę. Nie odezwała się ani słowem, co wywołało dreszcz niepokoju. Zerknęłam przez ramię na drzwi, ciągle jeszcze rozważając ucieczkę, gdy ona ponagliła mnie gestem.

                ‒ Proszę się nie bać ‒ dodała, kiedy ja wciąż tkwiłam w miejscu.

                ‒ Pani nie pójdzie ze mną? ‒ spytałam cicho.

                Pokręciła przecząco głową.

                ‒Nie mogę ‒ powiedziała tylko.

                Położyłam dłoń na poręczy i spojrzałam na szczyt schodów. Przecież to tylko ksiądz ‒ powtarzałam sobie w myślach. Gospodyni nie wyglądała na zastraszoną, raczej była zrzędliwą, starszą kobietą. Z duszą na ramieniu zaczęłam się wspinać na górę, z ociąganiem pokonując kolejne schodki.

                Będąc już na górze zobaczyłam korytarz z krzesłami. Przywodziło to na myśl prowizoryczną poczekalnie. Dwa z nich były zajęte przez młode kobiety, których twarze odzwierciedlały mój niepokój. Siedziały sztywny wyprostowane, z dłońmi płasko złożonymi na kolanach. Zerknęły krótko w moim kierunku, po czym szybko odwróciły wzrok.

                Podeszłam do wolnego krzesła i zajęłam swoje miejsce, kładąc na kolanach torebkę.

                ‒ Dobry wieczór ‒ powiedziałam grzecznie, bo żadna z nich tego nie zrobiła.

                W odpowiedzi jedynie mruknęły coś niezrozumiałego. Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w swoje dłonie, przyjmując w milczeniu ich dziwną reakcję.

                ‒ Długo trwa taka spowiedź? ‒ zagadnęłam je.

                Co miałam poradzić na to, że kiedy się denerwowałam zaczynałam gadać bez przerwy. Pomagało mi to rozładować stres, a kiedy w pobliżu nie było nikogo, rozmawiałam sama ze sobą. W tej sytuacji osoby owszem były, ale pogawędka z nimi wydawała się być nieosiągalna. A rozmowa ze sobą nie wchodziła w grę.

                Westchnęłam ciężko. Niespodziewanie drzwi otworzyły się i na korytarzu pojawiła się kobieta. Poderwałam głowę zaskoczona tym nagłym wtargnięciem do poczekalni. Wbrew sobie przyjrzałam się nieznajomej, próbując wyczytać z jej twarzy cokolwiek.

                Miała zaczerwienione policzki, zmierzwione włosy i nabrzmiałe usta. Zamglone spojrzenie przemknęło po nas, uśmiechnęła się i lekko chwiejnym krokiem zaczęła iść w kierunku wyjścia. Zmarszczyłam nos zniesmaczona jej postawą. Wyglądała, jakby była pijana. Co za wstyd, żeby przyjść na spowiedź w takim stanie.

                ‒ Następna!

                Kobieta siedząca najbliżej drzwi poderwała się z krzesła o mało go nie wywracając. Drgnęłam niespokojnie. Nerwowa atmosfera zaczęła udzielać się również mnie. Strzepnęłam ze spodni niewidzialny pyłek. Kątem oka widziałam, jak kobieta znika za drzwiami.

                ‒ Ile czasu trwała poprzednia spowiedź?‒ wyrzuciłam z siebie, nie wytrzymując dłużej w ciszy.

                ‒ Dwadzieścia minut, może trochę więcej ‒ odparła zduszonym głosem kobieta siedząca obok.

                Wspaniale. Skrzywiłam się w myślach. To oznaczało, że będę tu siedziała jeszcze co najmniej godzinę.

                ‒ To twoja pierwsza taka spowiedź?

                W odpowiedzi skinęła twierdząco. Czyli niczego więcej się nie dowiem.

                ‒ Moja też ‒ mruknęłam, jakby ją to w ogóle interesowało.

                Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam o ścianę za sobą. Teraz pomyślałam, że może kobieta nie była pijana. Panujące tu napięcie nie dawało mi spokoju. Może ona płakała? Stąd zaczerwienione policzki i cała reszta… Trudno powiedzieć. Zresztą niedługo sama miałam się o tym przekonać.

                Z torebki wyciągnęłam komórkę i zaczęłam zabijać czas przeglądając portale społecznościowe. Próbowałam zabić czas oczekiwania. Po około dwudziestu minutach drzwi otworzyły się po raz kolejny i na korytarzu pojawiła się kobieta. Na nasz widok spuściła wzrok, jakby zawstydzona.

                ‒ Jak było? ‒ wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

                Kobieta zacisnęła mocniej palce na torbie, aż zbielały jej knykcie i czmychnęła na dół. Zdumiona odprowadzałam ją wzrokiem. Kiedy zniknęła z pola widzenia, zwróciłam twarz ku drugiej kobiecie.

                Ta popatrzyła na mnie przerażona, po czym zerwała się na równe nogi.

                ‒ Następna! ‒ Męski stanowczy głos sprawił, że podskoczyła.

                Pokręciła przecząco głową, a jej oczy wypełniły się łzami.

                ‒No idź ‒ ponagliłam ją.

                Zbladła, spojrzała na drzwi z wahaniem. Bała się, a przez nią teraz i ja. W końcu weszła do środka. Przymknęłam powieki, kiedy zniknęła za drzwiami. Te zatrzasnęły się za nią z hukiem, na co drgnęłam niespokojnie. Zostałam sama. Chyba zaraz oszaleję!

                Z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Co za frajer musiał być z tego księdza, skoro wywoływał w kobietach takie przerażenie! Wrzuciłam telefon do torebki, zostawiłam ją na krześle i wstałam. Krążyłam po korytarzu, co rusz zerkając w kierunku zamkniętych drzwi. Już chyba wolałam wrócić do domu i żyć ze świadomością bycia grzesznicą, niż narażać się na taki stres.

                W pewnym momencie, w akcie zupełnej desperacji, przystawiłam ucho do drzwi. Próbowałam coś usłyszeć, ale bezskutecznie. Pomieszczenie musiało być dźwiękoszczelne. Zerknęłam na zegarek i zdecydowałam, że jeszcze parę minut i jeśli w tym czasie kobieta nie wyjdzie, to spierdalam stąd.

                Nie odrywałam wzroku od zegarka, śledząc ruchy wskazówek na tarczy. Czas minął, co oznaczało, że mogłam z czystym sumieniem stąd wyjść. Podeszłam do krzesła, wzięłam swoją torebkę i już miałam odejść, kiedy kobieta popsuła moje plany. Zamarłam w półkroku, zerkając niepewnie przez ramię.

                ‒Twoja kolej ‒ powiedziała.

                Na jej widok zmarszczyłam brwi. Wyglądała inaczej niż poprzednie kobiety, które opuszczały ten tajemniczy pokój. Coś w jej twarzy mówiło mi, że nie jest tak źle, jak się zapowiadało. Była spokojna, wręcz opanowana. Nie miała zaróżowionych policzków i nie uciekała przede mną wzrokiem.