W połowie lat dziewięćdziesiątych w Polsce zmieniło się niemal wszystko. Mieliśmy nowy ustrój, otwarliśmy się na Zachód i chłonęliśmy go pełnymi garściami. Milicja zamieniła się w policję, mogliśmy głosować, a do zakupu benzyny na stacji nie było już potrzeba kartek. Jedno co się nie zmieniło to zasadnicza służba wojskowa, którą musiał odbyć niemal każdy młody chłopak w tamtym czasie.
Osiemnaście miesięcy służby wielu moich rówieśników traktowało jako zło konieczne. Kilkoro moich znajomych migało się, jak mogło, wymyślając różne choroby. Ja nie zamierzałem nigdzie uciekać. Dla chłopaka z podlaskiej wioski była to szansa zobaczenia innego świata, nawet jeśli widok będzie z paki stara wiozącego mój pluton na poligon. Wojsko przeszedł mój ojciec, wujek i starszy brat, a także niemal wszyscy starsi koledzy z mojej wioski. Dziadek nawet służył na wojnie, dorabiając się stopnia sierżanta i paskudnej blizny na nodze po wybuchu. Czego zatem miałem się bać? Pobudki o piątej? W lecie do krów musiałem wstawać wcześniej. Biegania po polu z karabinem? Biegałem z widłami od świtu do nocy, zatem co mogło mnie zaskoczyć? Nie bałem się i w sumie po ukończeniu technikum rolniczego czekałem na wezwanie z niecierpliwością.
Właściwie to służba wojskowa była dla mnie czasem odpoczynku. Ciężko było do przysięgi, a potem to już sama przyjemność. Nie musiałem się niczym martwić, zawsze miałem gdzie spać i co jeść, a do tego od czasu do czasu zdarzało się posiedzieć z kadrą przy wódce, papierosach i nocnych rozmowach. Regularne ćwiczenia fizyczne i solidne posiłki sprawiły, że moje ciało mocno się rozbudowało. Przez kilka miesięcy nabrałem krzepy i muskulatury.
Po ponad roku służby, kiedy do końca zostało mi jakieś 150 dni, dostałem telefon z domu, że mój tata złamał nogę i trafił do szpitala, dlatego potrzebna jest moja pomoc przy żniwach. To był sierpień, a my uprawialiśmy głównie zboże. Mój brat mieszkał już oddzielnie i właśnie pracował na swoim polu. Jedynym wyjściem było wyskoczenie na przepustkę. Uprosiłem dowódcę i początkiem sierpnia zameldowałem się w rodzinnej wiosce na kilkudniowym urlopie.
Zabrałem się do roboty praktycznie natychmiast po przyjeździe. Nawet nie zdejmowałem wojskowych spodni i butów, które okazały się nadzwyczaj wygodne w czasie prac w polu. W pełnym słońcu od rana do nocy jeździłem kombajnem, zbierałem siano i wywoziłem ziarno do spichlerzy.
W miarę możliwości pomagała mi mama, bo ojciec nadal leżał w szpitalu. Przychodziła do nas też sąsiadka, pani Maryna, która pracowała w jakimś przedsiębiorstwie produkcyjnym kilkanaście kilometrów od naszej wioski. Po pracy wpadała na kilka godzin pomóc przy zwożeniu ziarna, choć wcale nie musiała tego robić. Nie miała męża, bo jej ślubny kilka lat temu po pijaku wlazł pod pociąg i zginął na miejscu. Od tamtej pory zachodzili do niej różni podstarzali kawalerowie, ale ona wszystkich odrzucała. Była kobietą z klasą i nie pasowała do wiejskich amantów. Zresztą jednego takiego już wcześniej pochowała i chyba doskonale wiedziała, z czym się takie coś wiąże.
Pani Maryna była niewiele młodsza od mojej mamy, jednak wyglądała na nieco starszą ode mnie. Świetnie się trzymała, a po śmierci męża, jeszcze rozkwitła. Już pierwszego dnia pobytu w domu zauważyłem, że dziwnie mi się przygląda. Stała na ganku i patrzyła, jak przerzucam siano widłami. Robiłem to bez koszulki, a moje ciało pokrywała warstwa potu błyszcząca w promieniach słonecznych, dlatego trochę się jej krępowałem. Gdyby była dziewczyną w moim wieku, pomyślałbym, że wpadłem jej w oko. To była jednak nasza sąsiadka, przyjaciółka domu i musiał być zupełnie inny powód jej zachowania.
Trzeciego dnia mojej pracy miałem już serdecznie dość. Praktycznie nie robiłem nic innego, poza pracą jedzeniem i spaniem po kilka godzin. Bolały mnie wszystkie mięśnie, jednak praktycznie skończyłem. Wieczorem usiadłem przy stole w kuchni z mamą i panią Maryną. Wcinałem młode ziemniaczki ze szczypiorkiem i jajkiem sadzonym, które nie miały dla siebie konkurencji wśród żadnych innych potraw. Nawet nie zauważyłem, kiedy mama wyszła i zostałem sam na sam z panią Maryną.
– Bardzo zmężniałeś przez to wojsko – odezwała się w pewnym momencie. – Nabrałeś muskulatury. Piękny chłopak się z ciebie zrobił.
– Dziękuję, pani Maryno – odparłem z lekkim zakłopotaniem.
– Nie musisz mówić do mnie per pani – prychnęła. – Oboje przecież jesteśmy dorośli. Mów do mnie Maryna albo jakoś inaczej, tylko nie pani.
Spojrzałem w jej stronę znad talerza. Pani Maryna nachylała się do mnie. Miała na sobie lekką kremową sukienkę w orientalne wzory z dużym dekoltem. Właśnie z tego dekoltu spoglądała na mnie para dużych pełnych piersi oplecionych białym stanikiem z drobną koronką. Z wrażenia zakrztusiłem się ziemniakiem i musiałem popić go ciepłą herbatą.
Pani Maryna uśmiechnęła się tajemniczo, jakby czerpiąc satysfakcję z wrażenia, jakie na mnie wywarła. Nie poprzestała jednak na prezentacji swoich walorów. Wstała od stołu i bardzo powoli podeszła w moim kierunku. Stanęła za moimi plecami. Nagle poczułem jej dłonie na plecach, a dreszcze rozeszły się po całym ciele. Nadal nie miałem koszulki, dlatego dotyk odbierałem bardzo intensywnie.
– Piękne mocne ciało – mruczała.
Kobieta masowała mi kark, a potem jej dłonie przesunęły się do przodu, na klatkę piersiową. Zamarłem. Nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Nie mogłem zebrać myśli, żeby wydusić z siebie jakiekolwiek mądre zdanie. Zresztą, co mogłem powiedzieć?
– Marynko, znalazłam tę gazetę, o którą mnie prosiłaś – z sąsiedniego pokoju dobiegł głos mojej mamy.
Pani Maryna odskoczyła jak oparzona i pobiegła w jej kierunku do pomieszczenia za ścianą.
– Już idę Jadziu.