Nikt już nie ubiera się na żółto. Nie mam na myśli ładnego, kremowego odcienia podkreślającego opaleniznę, ale ostrą żółć przypominającą kolor linii wymalowanych na autostradzie. Chciałbym, żeby ktoś mi to powiedział w okresie dorastania. Pochodzę z małego, górskiego miasteczka. W latach 80-tych nie mieliśmy kina, centrum handlowego, ani nawet żadnego sieciowego sklepu spożywczego, ale za to byliśmy kolebką damskiej piłki nożnej. Letnie wieczory przeszywały odgłosy uderzania piłki nogą i światło lamp oświetlających boisko. Drużyny zjeżdżały się z całego kraju, aby trenować na naszym terenie. Fajnie było mieć okazję w trakcie dorastania, na oglądanie atletycznych sylwetek młodych dziewcząt. Szkolne rozmowy pomiędzy chłopakami opierały się głównie na wyobrażeniach, jakie to uczucie widzieć je w szatni. Poza wędkarstwem nie mieliśmy innej rozrywki, więc chodziliśmy oglądać mecze, kibicować, i gwizdać na widok co piękniejszych sztuk.

Zainteresowanie płcią piękną było u mnie spore, ale każdą dziewczynę z klasy znałem od czasów przedszkola. Byliśmy jak rodzeństwo, więc nie było szans na amory. Po zakończeniu szkoły, w wieku 19 lat i z wyjazdem na studia za pasem, miałem przed sobą całe wakacje spędzone nad rzeką, kąpiele i wędkowanie. Pożegnałem się z wieloma znajomymi, którzy załapali pracę w innym mieście lub w mieszkaniach i restauracjach należących do przyjezdnych bogaczy. Dlatego spędzałem czas głównie sam, rozpamiętując wspomnienia z dzieciństwa.

Pewnego pięknego poranka udałem się z wędką za boisko, nad rzeczkę zasilającą główny strumień przepływający przez miejscowość. Akurat odbywał się turniej zawodniczek w wieku 18-20 lat i każdy fragment wolnej przestrzeni zajmowały przyczepy campingowe. Przeszedłem obok zawodniczek mających na sobie jasnożółte koszulki i szare spodenki. Czarny napis na ubraniach brzmiał „Jazzowe Dziewczyny”. Nie skupiłem się zbytnio na dziewczętach, ale zauważyłem, że większość była przyjemna dla oka. Same zgrabne tyłki w ciasnych spodenkach.

Mając małe doświadczenie w tych sprawach, a w głowie jedynie myśli o wędkowaniu, przeszedłem obok rozgrzewającej się drużyny, na szlak prowadzący do brzegu rzeczki. Chodziłem tamtędy od kiedy jako siedmiolatek udowodniłem mamie że potrafię pływać. Do miejsca do którego zmierzałem doprowadzona była rura, szeroka na dwa metry, odprowadzająca nadmiar wody do zbiornika obok, i mająca zabezpieczać przed powodzią. Jeśli poziom wody spadał, przepływała ona z powrotem w stronę rzeki. Widziałem działanie tego systemu tylko raz w życiu, ale sprawiał idealne warunki do połowu ryb.

O autorze