Schowałam sprawdzian na dno plecaka i dopiero wtedy pchnęłam ciężkie drzwi prowadzące na klatkę schodową. W duchu przygotowywałam się na to, co mnie czeka po przekroczeniu progu mieszkania. Matka się wkurzy, a ojciec dostanie szału.

                Wspinałam się po schodach z duszą na ramieniu, jakby powrót do własnego domu był drogą na szubienice. Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam, aż drzwi ustąpiły. Przekroczyłam próg, zrzuciłam plecak z ramion oraz buty. W korytarzu pojawiła się matka.

                ‒No i jak? ‒ zapytała.

                ‒ Jeszcze nie podali wyników ‒ mruknęłam, nie patrząc jej w twarz.

                Do ostatniej chwili łudziłam się, że moje kłamstwo przejdzie. Zaczęłam już coś podejrzewać, jak nie odeszła a jedynie stała i gapiła się na mnie dalej.

                ‒ Pamiętasz, co mówiliśmy ci z ojcem? ‒ przypomniała mi srogim tonem. ‒Że jeśli przyniesiesz do domu kolejną jedynkę, to dostaniesz szlaban do końca roku szkolnego.

                Skrzywiłam się. Zajebiście, byliśmy dopiero w grudniu. Moje spojrzenie na ułamek sekundy uciekło w kierunku leżącego przy drzwiach plecaka. Wyprostowałam się i zmusiłam, by spojrzeć kobiecie w twarz.

                ‒ Co jest na obiad? ‒ zmieniłam temat.

                ‒ Rosół ‒ odparła.

                ‒ Pójdę sobie nałożyć.

                Wyminęłam ją i skierowałam swoje kroki do kuchni, gdzie rozpoczęłam przygotowania do podgrzania sobie porcji. Słyszałam, jak w głębi salonu dzwoni telefon mamy. Nawet nie spojrzałam w tamtym kierunku, zupełnie to zignorowałam, chcąc jak najszybciej zjeść i zaszyć się w swoim pokoju.

                Wiedziałam, że dostanę szlaban, nie istniała nawet inna możliwość. Test z fizyk, który schowałam na dnie plecaka, miał mnie pogrążyć. Co miałam poradzić na to, że kompletnie nie rozumiałam tego przedmiotu? Nauczycielka wystawiła mi kolejną pałę, patrząc przy tym na mnie jak na debila.

                Dolatywały do mnie strzępki rozmowy telefonicznej matki. Usiadłam przy stole z miską parującej zupy, wzięłam do ręki łyżkę i ta zamarła mi w połowie drogi do ust, kiedy w progu kuchni stanęła matka.

                Zacisnęła usta w wąską kreskę, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. Z trudem przełknęłam ślinę. No i się doigrałam. Jęknęłam w duchu.

                ‒ Tak? ‒ spytałam, udając niewiniątko.

                ‒ Masz szlaban, Zuzanno ‒ wycedziła przez zaciśnięte zęby.

                Poprawiłam się na krześle, szybko próbując wymyśleć coś, co uratuje mnie z opresji.

                ‒Co się stało?

                ‒ Nie udawaj głupiej! ‒ Matka podniosła głos. Skrzywiłam się. ‒ Myślałaś, że się nie dowiem?

                ‒Taką miałam nadzieję ‒ mruknęłam pod nosem.

                ‒ Co? ‒ syknęła.

                ‒ Nic, nic ‒ dodałam pospiesznie.

                ‒ Poczekaj tylko, aż ojciec wróci do domu ‒ powiedziała na koniec, po czym obróciła się na pięcie i wymaszerowała z kuchni.

                Zostałam sama, gapiąc się w puste miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. I co ja niby miałam teraz zrobić? Popatrzyłam na stojącą przede mną miskę rosoły i zrezygnowana odłożyłam z powrotem łyżkę na stół. Kompletnie straciłam apetyt.

                Wstałam od stołu i udałam się do swojego pokoju. Zamierzałam nacieszyć się chwilą spokoju, zanim wróci ojciec i rozpęta się prawdziwe piekło. Usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. W ogóle nie rozumiałam tej durnej fizyki.

                Położyłam się na plecach, wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam przeglądać fejsa. Nie mogłam się jednak na niczym skupić, bo stale nasłuchiwałam, czy ojciec już wrócił. A kiedy usłyszałam trzask drzwi wejściowych zerwałam się na równe nogi. Minęły może trzy minuty, zanim z impetem wpadł do mojego pokoju.

                Jego wzrok padł na mnie stojącą po środku pomieszczenia i wykrzywił wargi.

                ‒ Matka już mi powiedziała ‒ zaczął surowym tonem.

                ‒ Przepraszam ‒ bąknęłam. Co więcej miałam powiedzieć?

                ‒Poniesiesz konsekwencje ‒ oświadczył, grożąc mi palcem.

                Powoli wypuściłam powietrze z płuc.

                ‒ Jaka będzie moja kara?

                Nie odpowiedział. Za jego plecami w drzwiach pojawiła się matka. Nie umknął mojej uwadze fakt, że trzymała w ręku telefon.

                ‒ Pójdziesz na korepetycje ‒ oznajmił ojciec tonem nie znoszącym sprzeciwu.

                ‒ Co? Nie ma mowy! ‒ wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

                Ojciec spiorunował mnie wzrokiem.

                ‒ Do sąsiada, który mieszka dwa piętra nad nami. Nazywa się Mikołaj Kasprzyk i pracuje na wyższej uczelni. Twoja matka już z nim rozmawiała.

                Zgarbiłam się.

                ‒Zajebiście.

                ‒ Nie przeklinaj ‒ upomniała mnie matka.

                ‒ Kiedy te lekcje? ‒ spytałam zrezygnowanym tonem.

                ‒ Teraz. Idź na górę, pan Kasprzyk czeka na ciebie ‒ odparł ojciec.

                Nie odpowiedziałam. Chwyciłam zeszyt, książkę oraz piórnik i podeszłam do drzwi.

                ‒ Coś jeszcze? ‒ zapytałam, kiedy nie chcieli mnie przepuścić.

                Ojciec spojrzał na mnie surowym wzrokiem.

                ‒ O reszcie kary porozmawiamy, kiedy wrócisz. Kiedy poprawisz stopnie, zdejmiemy ci karę.

                Czyli nigdy.

                ‒Okej‒ powiedziałam.

                Ojciec odsunął się, a ja wyszłam z mieszkania i zaczęłam wchodzić po schodach na kolejne piętra. Zatrzymałam się pod drzwiami swojego korepetytora i zapukałam dwa razy. Na pewno zaraz zjawi się w nich jakiś stary dziad, na którego widok poczuję mdłości. Przeklęłam w myślach tego, co wynalazł fizykę. Powinien teraz smażyć się za to w piekle.

                Po krótkim czasie oczekiwania w progu pojawił się mężczyzna. Wysoki, barczysty, ciemnowłosy o bystrym spojrzeniu. Zamrugałam, niezdolna wykrztusić z siebie słowa.

                ‒ Zuzanna? ‒ spytał swoim głębokim głosem.

                Z trudem powstrzymałam jęk. Hormony zaczęły we mnie szaleć. Odchrząknęłam.

                ‒Tak ‒ powiedziałam, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.

                ‒ Wejdź. ‒ Odsunął się nieznacznie, zapraszając mnie gestem do środka.

O autorze