Wypróbowałem ostatnio ssący masażer łechtaczki mojej żony. Nie było jej w domu, miałem straszną ochotę na seks, a nie chciało mi się zwalić sobie konia. Zawsze bardzo go chwaliła z koleżankami, czasami dla żartu mówiła, że jest lepszy ode mnie. Choć technicznie zaprojektowany został dla łechtaczki, to wydawało mi się, że sprawdzi się też na czubku i spodzie mojego penisa, a także na moich sutkach.

Okazało się, że jest naprawdę fajny! Uczucie ssania wraz z wibracjami jest niesamowite. Totalnie odleciałem. Wyobrażam sobie, że na łechtaczce może być jeszcze lepiej. Bez żadnego problemu mogłem osiągnąć punkt kulminacyjny tylko dzięki niemu, ale zdecydowałem się na urozmaicenie doznań i przerzuciłem się na kieszonkową cipkę (mam bardzo realistyczny model)… i wow… Myślę, że moja dusza została wyssana z mojego ciała przez mojego penisa – a nawet trzy razy w krótkim czasie!

Ta rzecz sprawia, że dochodzę o wiele mocniej i łatwiej niż moja ręka, a im więcej nasienia wydostanie się z wytryskiem, tym łatwiej jest pocierać nią w górę i w dół. W pewnym sensie sam się nawilża, jeśli spuszczę się więcej niż raz, a widok i dźwięk mojego nasienia pieniącego się i kapiącego z otworu podczas głaskania tylko dodają niezwykle intensywnego podniecenia.

Wiele razy rozmawiałem z kolegami o erotycznych zabawkach. Kolekcje naszych żon stale się powiększają, a my mamy jedynie sztuczne cipki. Dlatego warto czasem coś pożyczyć od swojej ukochanej. Zabawki przeznaczone dla kobiet również świetnie mogą się sprawdzić u facetów. A jakie są wasze doświadczenia? Próbowaliście już czegoś?