Wróciłem do stołu, aby odświeżyć się hojnym przydziałem wina, które pozostało. Enigmatyczna pani Grzegorczyk siedziała samotnie, sprawdzając telefon. Prawie nie rozmawiałem z nią przez cały wieczór dzięki jej powściągliwości. Wypiwszy sporą ilość wspomnianego wina, zastanawiałem się, czy może zaszczyciłaby ze mną parkiet.
Kiedy nalałem sobie szklankę Merlota, nawet nie podniosła wzroku znad swojego telefonu. To mnie załatwiło. Najwyraźniej nie była zainteresowana podejmowaniem jakichkolwiek wysiłków, więc postanowiłem naciskać na tę kwestię i zmusić ją do przyjęcia mojego zaproszenia lub bycia postrzeganą jako słaba imprezowiczka po jej odmowie.
W trosce o ducha etyki firmy, próbowałbym przełamać jej warstwę wiecznej oschłości i poprosić ją do tańca. Godzina robiła się późna i zostało tylko około trzech piosenek, więc byłaby to krótka próba w jedną czy drugą stronę.
Nie potrzeba eksperta w języku ciała, aby przeczytać jej wyrażenie pogardy jak mówiłem jej imię z ręką wyciągniętą i skinął na parkiecie. Przez chwilę myślałem, że odmówi, ale może ona też przypomniała sobie etykę firmy i wstała z miejsca, niechęć sączyła się ze wszystkich porów.
Jej palce ledwo musnęły moje, kiedy prowadziłem ją na parkiet. Próbowałem wciągnąć ją w tłum, ale trzymała się zdecydowanie na krawędzi, blisko stołu, który zajmowaliśmy. Było to tak niezręczne, jak się spodziewałem, ponieważ ustawiłem swoje zwykłe, pozbawione wdzięku kołysanie, a ona starannie mnie zignorowała, nigdy nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Czułem, że to tylko bliskość stołu za nią powstrzymywała ją przed odsunięciem się ode mnie.
Ale byłem zaskoczony gracją, z jaką tańczyła. Jej ramiona i górna część ciała poruszały się w eleganckich, falistych krzywiznach. Prawie jak tancerka z Bollywood, jej arogancki, powściągliwy wyraz twarzy tylko dodawał uroku. Wydawała się płynąć z muzyką i wydało mi się, że jest całkiem hipnotyzująca. Jej przezroczysta srebrna sukienka koktajlowa w bardzo atrakcyjny sposób kontrastowała z jej skórą w kolorze kawy z mlekiem. Gdy już rozgrzała się do zadania, jej jedwabiste, sięgające do pasa, czarne włosy lśniły pod światłami i błyszczącymi kulkami i nagle zacząłem widzieć panią Irenę Grzegorczyk w zupełnie innym świetle – nawet jeśli było dość oczywiste, że to uczucie nie jest odwzajemnione.
Gdy skończyła się pierwsza piosenka, w pełni spodziewałem się, że wróci na swoje miejsce. Następnie liderka zespołu zapowiedziała ostatnią szybką piosenkę tego wieczoru, poprzedzającą nieunikniony ostatni, powolny pocałunek i ku mojemu zdziwieniu została na parkiecie.
Ten sam wzorzec podążał za tym, jak zespół podarł go i stworzył bardzo znośną wersję „Le Freak” Chic’a. Pani Grzegorczyk zatraciła się w funkowym beacie, gdy gitarzysta przekazał swój wewnętrzny Nile Rodgers i choć basistą nie był Bernard Edwards, starał się dzielnie i prowadził groove. Ledwo mogłem oderwać od niej oczy, gdy w idealnym momencie poruszała się w rytm muzyki, w swoim własnym świecie…