Uniosłem wzrok na mężczyznę, a następnie wróciłem do szkicownika. Wycieniowałem pola na jego policzkach, linię rzucaną przez okulary i ciemne plamy pod oczami. Mój rysunek nie był podobizną, zbliżał się za to do karykatury. Przedstawiał raczej zmęczonego sobowtóra nieznajomego pana w średnim wieku, pochylonego nad ekranem laptopa z kawą postawioną w bezpiecznym dystansie. Mało charakterystyczna postawa. Światło wydobywające się z okna kawiarni padało na jego osobę, podświetlając ją od tyłu i sprawiając, że wyglądał o wiele bardziej realistycznie, jakby wpasował się idealnie w daną sytuację. Dzięki temu widok był interesujący.
Pociągnięcie za pociągnięciem rysika, uchwyciłem coś z tej chwili, przytwierdzając ją do papieru.
Mężczyzna nagle poruszył się i zburzył scenę. Chciałem żeby został w bezruchu, ale spojrzał na zegarek, ściągnął usta, zebrał wyposażenie i wstał kierując się do wyjścia.
Odłożyłem rysik i oceniłem fragmentaryczny portret, wzdychając. Wiedziałem, że już go nie dokończę. Dołączy do wielu wcześniejszych, w zapomnianej ciemności pudełka w schowku.
Spakowałem ołówki i notes do torby. Miałem jeszcze sporo czasu; jakieś trzydzieści minut, zanim musiałem stawić się w pracy. Złapałem w dłoń chłodną kawę, wyszedłem na ulicę i spojrzałem w górę, szacując porę dnia. Nadal było słonecznie, jasno a kopuła katedry Świętego Pawła błyskała do mnie odbitym światłem.
*
Północno-wschodni gmach katedry przeszywał niebo nade mną. Narysowałem szkielet architektury ściany, a potem próbowałem oddać sposób, w jaki budynek pochylał się nad miastem. Puszyste, białe chmury wpłynęły nad widoczny ułamek kopuły wysoko w górze. Zatrzymałem się na moment, obserwując jak jedna z nich wędruje przez widoczny skrawek nieba. Skrzywiłem się, przeciągnąłem i rozejrzałem wokół.
Młoda kobieta weszła na teren kościoła od strony rynku. Usiadła na ławce obok mnie, podciągając kształtne nogi. Wyciągnęła pomiętą książkę w papierowej oprawie z jednakowo pomiętej torby na ramię. Oparła się o drewniane siedzenie, zatykając niesforny kosmyk bursztynowych włosów za ucho.
Nie mogłem się powstrzymać. Coś pierwotnego mnie do tego popchnęło. Poczułem prymitywny impuls i wiedziałem, że nie wybaczyłbym sobie, gdybym go zignorował.
Wybrałem świeży rysik, zmieniłem stronę na czystą i zacząłem szkicować perfekcyjne łuki jej ciała. Uchwyciłem sposób, w jaki przytrzymywała beret kontrolując tym samym piękną grzywę. Oddałem teksturę butów i to jak bordowy płaszcz sięgający ud oplatał jej talię i ramiona, oraz jak mały skrawek golfu spod niego osłania kształty zgrabnego ciała…
W wtedy zdałem sobie sprawę, że mnie obserwuje.
– Przepraszam, – powiedziałem po kilku chwilach grobowej ciszy – to… mój okropny zwyczaj.
– Nie przeszkadza mi to. – odpowiedziała. Opuściła nogi, nachyliła się ku mnie i uśmiechnęła. – Czy mogę zobaczyć?
– Proszę bardzo. – powiedziałem, potakując i uśmiechając się nerwowo.
Przysnęła się bliżej, siadając zaraz obok mnie.
– Wow… – powiedziała po chwili. – To… bardzo dobre. Jesteś artystą?
– Nie. – zaśmiałem się z nutą zgorzknienia. – Może w innym wcieleniu, ale na pewno nie w tym. Może za rok albo dwa…
– Szkoda. – powiedziała, wzdychając. – Twoje rysunku są piękne. Um… więc… chcesz skończyć aktualny szkic? Mogłabym… Mogę pozować dalej, jeśli chcesz.
– Proszę. – powiedziałem cicho, zauroczony ciepłem w jej oczach.
Uśmiechnęła się szeroko, wstała i wróciła na swoje miejsce. Podciągnęła nogi i, prowadzona jakimś wewnętrznym instynktem, przybrała pozycję niemal identyczną do poprzedniej. Jedynym wyjątkiem było pojawienie się nikłego uśmiechu Mona Lisy.
Ten uśmiech. Spojrzałem w dół, zadumany.
Mógłbym go dla niej uchwycić.
Więc tak zrobiłem.
Kiedy skończyłem, potarłem tył głowy sprawiając, że znajomy ucisk w karku zniknął. Potraktowała to jako wskazówkę do przyłączenia się do mnie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, patrząc na pełne spokoju dzieło które trzymałem na podołku.
– Jesteś naprawdę utalentowany. – powiedziała, – Naprawdę dobry. Wow.
Odwróciłem wzrok, rumieniąc się pod wpływem pochwały. Nie byłem do nich przyzwyczajony. Zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem- wydarłem stronę ze szkicownika i wręczyłem jej. Rozszerzyła oczy i wyciągnęła rękę, ale wstrzymała ją.
– Podpiszesz się? – zapytała, – Błagam. Nigdy wcześniej nikt mnie nie narysował i chciałabym mieć twój podpis. Bardzo proszę.
Podpisałem się więc cienką kursywą Kuba Jackowski w prawym dolnym rogu strony. Wzięła ode mnie kartkę z pełnym szacunkiem i włożyła delikatnie pomiędzy jakieś papiery w plastikowej osłonie, którą wyciągnęła z torebki.
– Dziękuję. – powiedziała miękko. Zawahała się, jakby chciała dodać coś jeszcze. Pokręciła nieznacznie głową i wstała z ławki. Odeszła, rzucając mi jeszcze jedno zamyślone spojrzenie. Patrzyłem za nią dopóki nie zniknęła za rogiem, a następnie oparłem się o siedzenie, wzdychając. Spojrzałem na zapomniane i kompletnie nie interesujące mnie już studium ściany budynku. Wstałem i wyruszyłem w stronę biura. Czas być dorosłym, po raz kolejny.
*
Nie mogłem uwierzyć, że oddałem rysunek. W całym moim arsenale prac było tylko jedno dzieło, które mogło się mu równać- chłopiec i jego model łódki w parku. Uchwyciłem go perfekcyjnie. To było moje drugie dzieło… a ja je oddałem. Mogłem je oprawić i powiesić na ścianie, a ludzie myśleliby że to dzieło jakiegoś mistrza- tak realistyczne, tak niesamowite jak praca nowożytnego Rafaela.
W zamian, wręczyłem je pięknej kobiecie, z którą spędziłem ledwie dwadzieścia minut, siedząc niemalże w bezruchu i rysując.
Westchnąłem, przekręciłem się na drugi bok i spojrzałem na nikły prostokąt światła latarni ulicznej otaczający rolety w oknach.
Nie myślałem w prawidłowy sposób. Kobieta odbierała ode mnie rysunek trzęsącymi się dłońmi. Była wyraźnie poruszona. Miałem nadzieję, że oprawi dzieło i wystawi na widok innych, zamiast wrzucić je w kąt i zapomnieć o nim. Najgorzej, jeśli odnajdzie je lata później, jako mgliste wspomnienie własnego przeminionego piękna.
Przekręciłem się znów, zamknąłem oczy i podciągnąłem nogi do klatki piersiowej, szukając ciepła i zapomnienia.
Sen w końcu nadszedł, a po nim nastąpił poranek, w naturalny i bezduszny sposób. Pośpieszyłem na stację metra, obserwując innych przemieszczających się do pracy ludzi. Przestudiowałem każdego z nich, ale żaden nie przyciągnął mojej uwagi tak, jak ona. Podążyłem więc ich śladem i udałem do biura, modląc się o wskrzeszenie dla ciała za pomocą podwójnego espresso. Pomogło mi ono przetrwać poranne spotkania. Niechęć i upór napędzały mnie aż do pory lunchu i wyczekiwanego spotkania z ogródkiem przy katedrze Świętego Pawła, u stóp północno-wschodniej ściany.
Usiadłem na znajomej ławce, gapiąc się na mur. Światło nie było właściwe. Beznadziejne. Skandaliczne. Zwalczyłem dziecinną chęć do krzyku, rozdarcia stron szkicownika, pogięcia skrawków i rozrzucenia ich wokół.
W zamian, zamknąłem oczy i spróbowałem znaleźć w sobie spokój. Żałowałem rysunku. Żałowałem, że go oddałem. Wiedziałem, że nie było innego wyjścia- dziecięcy zachwyt i radość na twarzy kobiety sprawiły, że niemożliwe byłoby postąpienie w inny sposób.
Usłyszałem zbliżające się kroki i westchnąłem, kiedy ktoś usiadł obok mnie. Miałem nadzieję, że to jedynie inny pracownik, a nie żaden szaleniec z powodu którego musiałbym zmienić miejsce. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem oczy.
To była ona.
– Cześć! – powiedziała z nieznacznym uśmiechem.
– Um… cześć. – odpowiedziałem, czując się podejrzanie słabo i radośnie.
– Cieszę się, że wróciłeś. – powiedziała miękko, – Zobaczyłam, że tu siedzisz i podeszłam. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
– Wcale. Spojrzała na porzucone studium architektoniczne na moich kolanach.
– To jak, nie masz dzisiaj żadnych młodych dziewczyn do rysowania?
– Nikt mnie nie zainspirował. A światło kompletnie nie gra dziś na fasadzie, więc… Poddałem się w rozpaczy i teraz jedynie siedzę i rozmyślam.
– Przychodzisz tu często? – odchyliła się i zwróciła w moją stronę. Miała głębokie, niemal miodowo brązowe oczy. Zajęło chwilę, zanim zdałem sobie sprawę, że zadała mi pytanie.
– Staram się… To piękna oaza spokoju, jeśli zdołasz zignorować turystów.
– I dziwolągów. – zaśmiała się szeroko.
– Tak, ale oni zwykle gromadzą się po zachodniej stronie budynku. – kontynuowałem, – Przychodzą tu dla podziwiania schodów i wnętrza. Ja tu jestem… cóż, w tej chwili po nic. Nazwijmy to przerwą od pracy dla zdrowotności psychicznej.
– Gdzie pracujesz? – pochyliła lekko głowę, obserwując mnie.
– Na południe stąd, blisko ulicy Głównej. Wynajmujemy biura w budynku, który udostępnia przestrzenie pracownicze dla firm.
– Witaj, lokalny kolego. – powiedziała, – Oh, zapomniałam się przedstawić. Mam na imię Sylwia.
– Jestem Kuba… ale to już wiesz.
– Tak przy okazji, dziękuję znów. Nigdy wcześniej nie miała nic, z czego byłabym taka dumna.
– Oh, ja… Cieszę się. – poczułem, że się rumienię i po raz kolejny spojrzałem na kolana.
– Dobra… o Jezu. – powiedziała cicho. – Więc… Wiem, że dopiero co się poznaliśmy, zachowuję się jak wariatka i to zabrzmi dziwnie… ale spotykam się dzisiaj ze znajomymi na parę drinków. W miejscu, które jest blisko twojej pracy, „Nie Przeszkadzać”. Kojarzysz?
– Myślę, że przechodzę obok niego.
– Byłoby super, gdybyś wpadł.
– Um…
– Jestem pisarką. W pewnym sensie. Ela to piosenkarka. Daniel jest magikiem-amatorem. Brakuje nam członka do drużyny. No dalej, wpasowałbyś się idealnie. Jesteśmy totalnie nieszkodliwi… Proszę? – dodała, wachlując do mnie rzęsami.
Nie mogłem się powstrzymać. Śmiejąc się, przytaknąłem.
– Super. Będziemy tam od osiemnastej. Do zobaczenia na miejscu… Kuba.
Wstała i uśmiechnęła się do mnie, a następnie odwróciła na pięcie i odeszła. Spojrzała przez ramię i pomachała, a ja poczułem się dziwnie lekko.
Popołudnie ciągnęło się powoli. Wspomogłem się kofeiną i croissantem, którego uzyskałem z pomieszczenia dla personelu. Nudny dzień, nudna paca i nudne poranne spotkania sprawiły, że naprawdę zastanawiałem się nad wyswobodzeniem i ucieczką. Chwilowe przebłyski jej uśmiechu utrzymały mnie w zdrowiu psychicznym, do czasu kiedy mogłem się spakować i wyjść. Pomimo obaw i generalnej niechęci do spotkań z ludźmi, poszedłem do „Nie Przeszkadzać”.
*
Wszedłem przez drzwi i zatrzymałem raptownie, oniemiały. Wnętrze knajpy wyglądało, jak przeniesione żywcem z lat trzydziestych. Z wysokiego, burgundowego sufitu zwisały bursztynowe lampy art-deco. Bogate wnętrze było wypełnione skórzanymi lożami i eleganckimi stolikami, przy których siedzieli piękni ludzie. Poczułem się ubrany ekstremalnie poniżej standardów, ale uspokoił mnie widok innych ludzi z okolicznych biurowców, mających na sobie kostiumy, garnitury albo jeansy.
Prześliznąłem się w stronę baru, zamówiłem Gin z tonikiem od nieskazitelnego barmana i, siadając na stołku, zwalczyłem chęć do narysowania innych członków obsługi. Usadowiwszy się, pociągnąłem łyk trunku i spędziłem moment lub dwa na kontemplacji dźwięków pianina rozlegających się z głośników. Patrzyłem na światło, cienie i sposób, w jaki zmiękczały pięknie krawędzie wszystkich otaczających przedmiotów.
– Kuba!
Poczułem dłoń Sylwii na ramieniu i odwróciłem się w jej stronę.
– Cześć ty. Cieszę się, że przyszedłeś. Chodź, – dodała – mamy lożę.
Złapała moją dłoń i poprowadziła do stolika w kącie, gdzie mężczyzna w szarym garniturze siedział obok wysokiej, szczupłej kobiety.
– Ela, Daniel, to jest Kuba.
– Witaj. – przywitali się, a Ela ugościła uśmiechem. Sylwia popchnęła mnie na miejsce obok niej.
– Więc to ty jesteś tym tajemniczym artystą, który tak ładnie narysował Sylwię?
Zarumieniłem się, a Ela zaśmiała w zamian.
– Ktoś tu jest nieśmiały, czyż nie?
– Bądź dla niej miła, a może tez cię narysuje. – powiedziała Sylwia. – Przepraszam, pokazałam im rysunek. Nie mogłam się powstrzymać. – dodała tak, żebym tylko ja usłyszał.
– Nie ma to jak małe oszustwo, żeby dostać swój pierwszy portret. – zaobserwowała Ela.
– Przegrani płaczą. – odpowiedziała Sylwia, uśmiechając się pod nosem.
– Powiedziałabym, że kłamstwo nie popłaca, ale to totalna nieprawda, co nie?
Sylwia wystawiła język, a potem uśmiechnęła się zza kieliszka z winem.
– Tak więc, chciałbym ustalić porządek spotkania. – przerwał im rozmowę Daniel. – Pierwszy punkt na liście, to alkohol. Drugi punkt, to więcej alkoholu.
– Poradzę sobie tylko z tymi dwoma – wtrąciła Ela, – ponieważ… Proszę o fanfary… Mam jutro przesłuchanie!
– O mój boże, w końcu! – wykrzyczała Sylwia.
– Gratulacje! – powinszował Daniel. Nachylił się i pocałował ją w policzek. – To najlepsze wieści od roku.
– Nie zapeszajmy, tylko nie zapeszajmy. – powiedziała, śmiejąc się. – Ktoś, kto ma koneksje, usłyszał mój ostatni występ i pociągnął za odpowiednie sznurki… Więc muszę się dzisiaj grzecznie bawić. Tak, żebym jutro rano była w dobrej formie.
– Za Elę. Niech to będzie początek czegoś wielkiego.
– Za Elę. – Sylwia przytaknęła i uniosła swoje wino.
Od tego momentu drinki napływały jeden za drugim, a gang zaczął zagłębiać się w moją przeszłość. Wydało się, że jestem samotny i znudzony pracą. Po zabraniu mi telefonu i przejrzeniu zdjęć prac, które miałem zapisane, zostałem ich nowym naczelnym artystą w grupie.
Poczułem dziwną przynależność, zadomowienie i wygodę siedząc naprzeciw nich.
Wieczór dopiero się zaczynał.