Mieszkam w starym budynku, takim który jest uważany za jeden z czarujących i unikatowych, ale również w którym losowe rzeczy co chwilę się rozpadają, albo przestają funkcjonować. Czasami w lobby znajdywałam zwisającą ze ściany tapetę z wczesnych lat 70., dyndającą na wysokości podłogi. Czasem guziki w windzie nie chciały się podświetlać albo drzwi się nie zamykały, więc przyzwyczaiłam się do chodzenia po schodach.
Pocztę odbierałam we wspólnej pralni, w piwnicy. Często spotykałam tam Jacka, ponieważ zwykle coś reperował. Z tego co wiedziałam, był kuzynem właścicieli, albo synem ich przyjaciół. W każdym razie znał właścicieli, i zapewne był zatrudniony na stałe, musząc co chwilę naprawiać odpadające tapety i przeciekające krany.
Nigdy się do mnie nie odzywał. W zasadzie, nigdy z nikim nie rozmawiał. Czasami zastanawiałam się czy w ogóle potrafi mówić. Jeśli mijałam go w korytarzu albo w schowku, i jeśli w ogóle podnosił wtedy wzrok, to wystarczyło że skinęłam głową na powitanie, uśmiechnęłam się i szłam dalej. Był taką samą częścią budynku jak stare, zakurzone kwiaty w lobby i fontanna przy wejściu (której nigdy nie widziałam napełnionej wodą, chyba że akurat padał topniejący śnieg).
Kiedy coś się psuło w moim mieszkaniu, to próbowałam sobie sama poradzić. Stwierdziłam, że bycie samowystarczalną nie ogranicza się tylko do płacenia własnych rachunków, ale także do ogarniania dlaczego kran cieknie, bez niczyjej pomocy.
Kiedy jednak główne światło sufitowe przestało działać, musiałam przyznać że moje kobiece zdolności złotej rączki nie obejmowały elektryki. Musiałam zadzwonić do właściciela, który zadzwoniłby do Jacka, który przyszedłby to naprawić. W zasadzie, zrobiłam to już tydzień temu i nie miałam pojęcia ile jeszcze zajmie mu robienie pozostałych napraw, zanim dotrze do mnie.
Kiedy w końcu zapukał do drzwi, leżałam na łóżku gapiąc się w sufit, i rozmyślałam nad tym jak dobrze że już jest piątek i przez dwa dni nie muszę słuchać niekończących się telefonów w gigantycznym rzędzie kubików mojego biura. Jednocześnie przerażał mnie kolejny weekend wypełniony dosłownie niczym. Kiedy już przeprowadziłam się do nowego, obcego miasta, nie udawało mi się poznawać tylu nowych ludzi z taką łatwością jak w trakcie studiów. Mieszkałam w Poznaniu od dwóch lat i nadal spędzałam weekendy na czytaniu książek nad miskami zupy w okolicznych jadłodajniach, ciesząc się ze świętego spokoju, ale też potrzebując kontaktu z ludźmi.
Pukanie sprawiło że natychmiast usiadłam, a serce zaczęło mocniej bić. Znajomy strach przed napastnikiem w ciemności nadal wystarczał, żeby adrenalina rozeszła się po wszystkich kończynach w tempie błyskawicy. Z jednej strony wiedziałam że to musiał być Jacek, ale zajęło mi to sporo czasu żeby stanąć się na równe nogi i mu otworzyć. Kiedy sięgnęłam do skobla, pukanie rozległo się drugi raz.
Uchyliłam lekko drzwi i zerknęłam przez nie. Tak, to był zdecydowanie Jacek. Stałam bliżej niego niż kiedykolwiek wcześniej i zorientowałam się, że w zasadzie był całkiem przystojny. Miał ciemne włosy, lekki zarost na żuchwie i kościach policzkowych, i szaroniebieskie oczy z jasnymi refleksami.
Patrzał na mnie przez chwilę jakby mnie również oceniał, i zastanawiałam się czy podobało mu się to co zobaczył.
– Światło? – zapytał, a właściwie prawie warknął niskim głosem, wskazując głową na lampę sufitową.
– Oh, tak, jasne. Światło. Nie działa. Yyy, chyba powinieneś wejść do środka… – powiedziałam, czując się głupio za swoje marne próby prowadzenia konwersacji.
Przytaknął.
– Haha, oczywiście że musisz wejść. Przecież go nie naprawisz stojąc na korytarzu, co nie? – powiedziałam, plącząc się w słowach – Włącznik jest tu, obok drzwi. To on włącza światło w salonie.
Kiedy już przestąpił próg, zamknęłam za nim drzwi i oplotłam głowę ramionami. Użyłam słowa „salon” jakbym żyła w jakimś pałacu, i planowała oprowadzenie go po bibliotece, biurze i prywatnych ogrodach.
W zasadzie, „salon” oznaczał całość mieszkania. To kawalerka z podwyższoną częścią, na której stało moje łóżko, szafki nocne i pojedyncza pólka na książki. W głównej części stał tylko mój stary fotel, TV, więcej półek z książkami, i mały zestaw jadalniany w rogu. Nie można tego nawet nazwać stołem i krzesłami, bo to w sumie podest z poduszkami rozrzuconymi wokół. Kuchnię stanowił mały kwadrat z miejscem na piec i niewielką lodówkę. Jedynym oddzielnym pomieszczeniem była łazienka, ale ponieważ przesuwne drzwi już dawno przestały działać, nie spełniała nawet minimum prywatności.
Jacek spojrzał na włącznik i przechylił głowę.
– Mogę ci w czymś pomóc? Może jesteś głodny? To pora obiadowa, więc może coś ci przygotuję? – zapytałam, a słowa same wypływały mi z ust.
Pokręcił przecząco głową.
Nie chciał pomocy, czy jedzenia? Kto go tam wiedział…
– Okej, nie ma sprawy. Pójdę sobie poczytać… ale będę blisko jeśli będziesz potrzebował pomocy!
Tym razem przytaknął, więc odeszłam zastanawiając się czy lepiej usiąść na łóżku, co mogłoby się wydawać bardzo sugestywne, czy usiąść na fotelu, co wyglądałoby dziwnie kiedy on pracował.
Zamiast tego, usiadłam wśród poduszek na podłodze i złapałam w dłoń stertę papierów leżącą na moim „stoliku”. Udawałam że je przeglądam, ale zamiast tego przyglądałam się Jackowi.
Pochylił się żeby pogrzebać w małej tobie na narzędzia, której wcześniej nawet nie zauważyłam. Przyłapałam się na obserwowaniu jak koszulka opina jego barki i plecy, i spłonęłam rumieńcem. Przemieściłam się tak, żeby mieć lepszy widok. To było jak scena z jakiegoś kiczowatego filmu w którym panienka podziwia dobrze zbudowanego hydraulika, albo coś w tym stylu.
Kicz czy nie kicz, ciężko mi było przestać. Skoro był odwrócony tyłem, to mogłam patrzeć tyle ile chciałam. Kiedy zajął się odkręcaniem plakietki włącznika, obserwowałam jego napinający się biceps. Potem pochylił się żeby zajrzeć pod spód, a ja zauważyłam że jego włosy na karku lekko się kręcą, co oznacza że prawdopodobnie dawno nie był u fryzjera.
Nagle rozległ się jęk i częściowo krzyk, a częściowo chichot. Spojrzeliśmy w górę w tym samym momencie. W mieszkaniu nade mną ktoś się świetnie bawił, a wszelkie odgłosy niosły się w ścianach i rurach, odbijając się echem.
Już dawno przyzwyczaiłam się do amorów pary z góry. Czasami nawet spadali z łóżka z głośnym dudnieniem i chichotem trwającym trochę dłużej niż zwykle. Zazwyczaj byli jednak szybcy i efektowni, i ciężko było się na nich złościć skoro tak dobrze się bawili.
W zasadzie, nauczyłam się odcinać od tych dźwięków. Problem w tym że nieładnie byłoby siedzieć ze słuchawkami na uszach, mając gościa w domu.
– 6B. – oznajmiłam – Nade mną.
Wskazałam palcem, tak jakby nie potrafił sam określić skąd dobiega hałas. Rozpoczął się tętent uderzania zagłówka o ścianę, połączony ze stękaniem, krzykami, chichotem i stłumionymi słowami. Dla mnie to zawsze brzmiało całkiem nieszkodliwie, ale z Jackiem w mieszkaniu te dźwięki nagle zaczęły się wydawać intensywne, erotyczne i głębokie niczym podkład dźwiękowy do porno z lat 70.