Mam na imię Jakub, a oto moja historia, i wyznanie zarazem. Pozwól że zacznę od kilku słów o sobie, żebyś mógł zrozumieć skąd to wszystko się wzięło. Mam 32 lata, ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i około 90kg wagi. Jestem, i zawsze byłem, poszukiwaczem wrażeń. Kieruję się również praktycznym podejściem. Zdobyłem tytuł magistra zarządzania zasobami informatycznymi oraz w zarządzaniu zaawansowanymi systemami IT. Od razu po studiach dostałem pracę w dużej korporacji. Przepracowałem w niej już 8 lat. Zaczynałem od pozycji asystenta technicznego, a wspiąłem się aż do rangi kierownika działu techniczno-informatycznego, odpowiadając bezpośrednio przed właścicielem całej firmy. Pan Dębowski ufundował cały interes, zanim połączył siły z drugą, największą w regionie korporacją. Po jakimś czasie dołączył się do nas trzeci potentat, więc firma stała się prawdziwym gigantem powstałym dzięki fuzji trzech założycieli: Dębowskiego, Wilamowicza i Staniewskiego (DWS).
Pan Dębowski to miły, starszy mężczyzna. Był dla mnie zawsze jak ojciec. Kiedy dołączyłem do zespołu, miał niemal 70 lat i był w świetnej kondycji umysłowej. Z upływem lat zaczął usuwać się w cień, więc rządy przejął zespół Wilamowicza.
Wystarczy na teraz informacji o mojej firmie. Tak jak powiedziałem wcześniej, mam również drugą stronę: lubię dreszcz emocji. Nie jestem już tak lekkomyślny jak kiedyś, ale nadal czuję, że czeka mnie jeszcze wiele do przeżycia. Poza pracą pasjonuję się motocyklami i jazdą terenową. Ścigałem się swego czasu w rajdach, i nawet mam parę osiągnięć na koncie. Kręci mnie też parkour, wrestling i MMA. Chciałbym być dobry we wszystkich tych dziedzinach, ale póki co wybijam się jedynie w temacie motocykli.
Z powodu licznych aktywności, utrzymuję ciało w bardzo dobrej formie. Mam silną muskulaturę w rejonie klatki piersiowej i ramion, oraz bardzo wąską talię. Uważam że największym atutem jest tyłek, który bardzo sobie chwalił mój ex. Przyrodzenie również nie wywołuje zażaleń.
Powróćmy do firmy, ponieważ to tam toczy się moja historia. Jak wspominałem, pracuję od lat w DWS, i odpowiadam bezpośrednio przed panem Dębowskim. Byłem następny w kolejce do objęcia fotela zastępcy kierownika działu, kiedy wszystko zaczęło się walić jak domek z kart.
To był piątkowy poranek, gdzieś na początku listopada. Pan Dębowski przywołał mnie do biura. Kiedy dotarłem na miejsce, pakował swoje rzeczy do kartonowego pudła. Poczułem dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
– Jakubie, wejdź proszę do środka – zaoferował Dębowski. Jego głos brzmiał dokładnie tak jak zawsze. Wesoły, starszy mężczyzna, którego z biegiem czasu zacząłem cenić i poważać. – Cóż, nadszedł na mnie czas. – dodał z uśmiechem. Jego oczy zdradzały jednak smutek.
Wiadomość uderzyła we mnie jak morska fala podczas sztormu. Próbowałem nie pokazać po sobie w jak dużym jestem szoku. Mieliśmy takie wspaniałe układy, że z pewnością odczułbym brak szefa. Usiedliśmy i porozmawialiśmy, a pan Dębowski poklepał mnie zwyczajowo po ramieniu. Po wszystkim zostawiłem go, aby mógł się spakować do końca.
Zanim wróciłem za biurko, leżała już na nim informacja przeznaczona dla całej firmy, objaśniająca że pan Dębowski postanowił odejść na emeryturę bla bla bla, a korporacja jest we wspaniałej formie bla bla bla. Czułem się zdołowany i zdezorientowany.
Poniedziałkowy poranek okazał się być całkiem nową rzeczywistością. Przyjechałem do pracy jak zwykle o 7:45. Musiałem mieć zapas czasu, ponieważ zwykle dojeżdżałem rowerem i byłem ubrany w kolarskie obcisłe spodenki. Garnitur i krawat trzymałem spakowane schludnie w szafce pracowniczej, więc od razu poszedłem się przebrać. Polityka firmy wymagała profesjonalnego ubioru, nawet w piątki. Za czasów samego Dębowskiego jeden dzień był luźniejszy pod tym kątem, ale po fuzji zasady się zaostrzyły. Wydaje mi się że to z powodu pochodzenia pana Wilamowicza, który wywodził się z wyższych sfer. Nigdy nie poznałem go osobiście, ale wnioskuję to po jego wizerunku na firmowych broszurach.
Sądząc po zdjęciach, pan Kacper Wilamowicz to przystojny, profesjonalny mężczyzna. Z surową aparycją, blond włosami średniej długości, ogoloną na gładko twarzą i szarozielonymi oczami. Zwykle nosił ciemny garnitur, który pewnie kosztował więcej niż moje pierwsze auto, z białą wykrochmaloną koszulą, francuskimi spinkami i krawatem podkreślającym kolor oczu. Spinki wyglądały na rodzinną pamiątkę przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
Przebierając się w swój garnitur zastanawiałem się, jakie to uczucie kupować kostium w typie pana Wilamowicza. Z pewnością materiał był najwyższej jakości, i byłby idealnie dopasowany do mojego ciała przez wykwintnego krawca. Poszedłem do swojego biura i rozpocząłem spotkanie pracownicze. Prowadziłem je każdego poniedziałku, żeby zapewnić wysoką jakość wsparcia naszego działu na przestrzeni całego tygodnia. Po zebraniu usiadłem za biurkiem i zauważyłem maila od Emilii Piotrowskiej, osobistej asystentki pana Dębowskiego, proszącej abym zjawił się u niego w biurze o 10:00. Czyżby chodziło o mój awans? A może chciano, abym przejął biuro pana Dębowskiego?
Dotarłem do sekretariatu i przywitałem się z Emilią. Uśmiechnęła się i kazała poczekać. Tylko na co? Na wielką ceremonię przekazania biura?