Przez szereg lat nauczyłam się ignorować większość nieprzyjemności płynących z bycia homoseksualną osobą. Mimo to nadal denerwuje mnie pytanie: „Kiedy stałaś się lesbijką?”. Zwykle odpowiadam, że w tym samym momencie kiedy ktoś staje się hetero, co prowadzi do niezręcznej ciszy.

Dla mnie ważniejszym pytaniem było „Kiedy przestałaś udawać, że nie jesteś lesbijką?”. Ten moment nadszedł w 1990 roku w Wiedniu, kiedy miałam 23 lata i zamieszkałam z dala od wielu życiowych ograniczeń. Prezentem od losu okazała się być niesamowita kobieta, która zachęciła mnie do zaprzestania kłamstw na swój temat.

Wychowałam się w konserwatywnej, polskiej, chrześcijańskiej rodzinie i surowa acz kochająca matka nauczyła mnie moralnych podstaw zachowania i odpowiedniego prowadzenia się. Ojciec zmarł kiedy byłam młoda, więc to ona przejęła rolę wychowawcy i żywiciela rodziny. Podkreślam, że w tamtych czasach nie było to takie proste. Jakimś cudem udało się odnieść sukces i dostrzeżono ją na tle mieszkańców naszego małego miasteczka. Została też jedną z głównych postaci wśród wiernych naszej parafii.

Miałam dwie ciotki, które uwielbiałam i które pomagały w moim wychowaniu. Ciocia Kasia, siostra mamy, była moją „prawdziwą” ciotką (w naszej rodzinie imię Katarzyna i różne jego wariacje są bardzo powszechne). Mieszkała z „ciocią” Grażyną (niespokrewnioną z nami). Kobiety były nierozłączne. Uwielbiałam wizyty u nich, a one również lubiły spędzać ze mną czas. Kilka razy mogłam nawet zostać u niech na noc. Mama nie była jednak przychylna naszym relacjom.

„Ciotki” były mile widziane na wszystkich rodzinnych spotkaniach, ale traktowano jest nieco ozięble. Nic nadmiernie nieprzyjemnego, ale widoczny był wyraźny dystans pomiędzy nimi a pozostałymi członkami rodziny.

Po latach wiem już, że ciocia Kasia była lesbijką. Koncept „dwóch ciotek”, to tylko przykrywka wśród naszej konserwatywnej rodziny, która umożliwiała trzymanie kobiet na dystans bez całkowitego pozbawiania kontaktu. Kasia i Grażyna zawsze akceptowały wszystko i wszystkich, i świetnie się im powodziło. Miały wspaniale utrzymany dom i rozwijające się kariery. Właściwie to one uosabiały „prawdziwe chrześcijańskie wartości”, rozgłaszane przez resztę rodziny. Podziwiałam je i chciałam być taka jak one. Kto by się spodziewał?

Poszłam do żeńskiej szkoły katolickiej i byłam jednym z tych niedopasowanych dzieci. Zawsze byłam chłopczycą i nie rozumiałam fascynacji ubraniami, makijażem, ani rozmów o chłopakach z rumieńcami na policzkach. Próbowałam udawać że to wszystko mnie pociąga, ale tylko z powodu chęci przynależności i uciszenia szeptów za plecami.

Najgorszą rzeczą było przezwisko „Liza Lesba”. Nigdy nie sądziłam żeby bycie „lesbą” było taką okropną sprawą, ale z pewnością nie chciałam być uważana za takową. To szybka droga do zostania totalnym odrzutkiem.

O autorze