Kiedy ogłoszono kolejną rundę redukcji etatów w jednym z warszawskich banków w którym pracowałem, miałem już wszystkiego dość. Zgłosiłem się na ochotnika do odejścia. Nie mogłem znieść biurowej polityki, konkurencji, wiecznych przepychanek i wbijania noża w plecy. Po ostatnim połączeniu naszego oddziału z inną największą placówką w mieście było oczywiste, że w najbliższym czasie nie ma dla mnie perspektyw na awans. Ostatnio nie mogłem się na niczym skupić. Robiłem tyle ile było konieczne, ale świeży, uśmiechnięty i energiczny absolwent uniwersytetu już ze mnie uleciał. Kiedyś marzyłem o korporacyjnym świecie i o tym jak będę sobie radził z rozwiązywaniem wszelkich problemów sektora bankowości. Chciałem, aby każdy zauważył mój talent, i żebym mógł zostać najmłodszym zastępcą, a potem dyrektorem generalnym całego banku. Ale mordęga i banalność zwyciężyły. Mając jedynie 26 lat, czułem się zmięty korporacyjną maszyną. Nie zrozum mnie źle, stawka była w porządku. Nigdy nie byłem jednym z tych, co zdobywali premie długości numeru telefonu, ale zarabiałem niezłe sumy. I dobrze, bo Warszawa nie jest tania, a po okresie studiów nadal została mi góra długów do spłacenia. Za ostatnią wypłatę byłem w stanie spłacić kredyt studencki i odłożyć nieco na czarną godzinę. Nadszedł czas na zmiany.
Podczas studiów pracowałem w knajpach, żeby zarobić na utrzymanie. Pochodzę z rodziny robotniczej. Rodzina nie była biedna, ale z pewnością się nie przelewało. Rodzice pomagali finansowo jak mogli, ale to i tak była kropla w morzu biorąc pod uwagę całość kosztów studenckiego życia. Nie wspominając o czynszu. Na szczęście lubiłem pracować w barach. Dzięki temu mogłem się wyrwać z dala od kampusu i studentów w to, co nazywałem prawdziwym światem. Szum ludzi wychodzących na miasto żeby się rozerwać w piątkowy i sobotni wieczór sprawiał, że świetnie się bawiłem. Czasem w ogóle nie czułem się, jakbym był w pracy. Szczególnie, kiedy do knajpy wpadali moi znajomi, a ja stawiałem im drinki za friko. Nie wspominając o tym, że sam mogłem pić na koszt firmy.
Zawsze marzyłem też o pracy na świeżym powietrzu. Po studiach polecieliśmy z kumplem na Ibizę, do pracy na lato. Wyobrażaliśmy sobie cały ten splendor i to, że ktoś zatrudnia nas do pracy jako striptizerzy w klubie go-go. Oczywiście tak się nie stało. Dotarliśmy na miejsce w połowie czerwca i wszystkie oferty pracy za barem były już nieaktualne. Pozostały jedynie zlecenia na 70-godzinne roznoszenie ulotek. Nie wspominając o tym, że marzenie o karierze striptizerów również legło w gruzach. 10 dni później wylądowaliśmy z powrotem w Polsce i podjęliśmy pracę w tych samych knajpach, co dotychczas. Jedyne co się zmieniło, to lekka opalenizna. Po kilku miesiącach zatrudniłem się w banku. Ale nigdy nie zapomniałem o marzeniach.