Mój ojciec zmarł, kiedy miałem czternaście lat. Byłem zdruzgotany. Cały rok życia stał się ciężki do przejścia i nie zdałem do kolejnej klasy z powodu nieobecności w szkole. Od tamtego czasu zostałem sam z matką. Mama widywała się z mężczyznami, ale nie związała z żadnym na stałe. Zwykle kończyło się na jednej lub dwóch randkach. W sekrecie cieszyłem się, że nic z nich nie wyszło. Wiem że to samolubne, ale wtedy byłem jeszcze ponurym nastolatkiem próbującym się pozbierać po stracie ojca.
Zanim tata zachorował, chciałem dołączyć do szkolnej drużyny piłkarskiej. Grywałem często poza lekcjami i chwilę przed diagnozą miałem zaciągnąć się na testy sprawnościowe. Ojciec zawsze mnie wspierał i nawet zbudował domową siłownię, w której mogliśmy wspólnie trenować. W ostatniej klasie miałem już dobrze zbudowane mięśnie i zgrabną sylwetkę.
Często podziwiałem swoją muskulaturę w lustrze, przesuwając dłonią po bezwłosych, twardych mięśniach. Ręka wędrowała w stronę twardego penisa, obejmując go i delikatnie dotykając. Druga dłoń zsuwała się na umięśniony tyłek, ściskając jędrne pośladki. Po ukończeniu szesnastego roku życia, czasami znajdywała się pomiędzy nimi. Zacząłem od niepewnego dotykania zewnętrznego obrębu odbytu, a doszedłem do pełnej penetracji wnętrza palcami. Kiedy miałem osiemnaście lat, poczułem przypływ odwagi i kupiłem sobie pierwsze dildo w sex shopie. Używałem go co wieczór.
W szkole trzymałem się na uboczu. Byłem całkiem niezłą sztuką. Odwracały się za mną głowy wielu koleżanek, i niektórych kolegów. Zwykle byłem wyprostowany i pewny siebie, mierząc 175cm wzrostu przy 85kg wagi. Byłem cichym uczniem skrywającym się za burzą ciemnobrązowych włosów. Typ samotnika.
Wszyscy kumple z którymi utrzymywałem kontakt skończyli szkołę rok wcześniej, więc moja ostatnia klasa była do dupy. Nikt mnie specjalnie nie zainteresował swoją osobą. W międzyczasie mama zaczęła się z kimś spotykać i związek rozwijał się. Kiedy w Sylwestra wpychałem w siebie sztucznego penisa, oni balowali do białego rana gdzieś na imprezie. Ten facet nigdzie się nie wybierał.
Na początku lutego mama zdecydowała, że chce nas zapoznać. Jeszcze przed spotkaniem nastawiłem się, że go znienawidzę. Zaprosiła go na kolację i kazała mi się pojawić. Otworzyłem drzwi kiedy przyjechał i wbiło mnie w podłogę. Zobaczyłem u progu piekielnie przystojnego kolesia, przyjeżdżającego by podbić serce mamy. Prawie zapomniałem, że miałem go nie lubić.
Był mojego wzrostu, ogolony na łyso i przypakowany. Miał błyszczące, brązowe oczy, lekki, przyjacielski uśmiech na wąskich ustach i dwa rzędy równych, białych zębów. Koszulę miał rozchyloną na górze, pokazując szczyt umięśnionej klatki piersiowej. Opinała ciasno wyrzeźbiony brzuch i ramiona. Byłem pewien, że kiedy mnie minie, to zobaczę tyłek godny rzeźby samego Michała Anioła.
– Ty musisz być Mikołajem. – wyciągnął dłoń na powitanie. Zignorowałem ją. – Ja nazywam się Krzysztof.
– Miki. – poprawiłem go, odchodząc.
– Miki, przepraszam. – usłyszałem za plecami. Zamknął za sobą drzwi wejściowe. – Miło mi cię poznać.
Zignorowałem go znów i poprowadziłem do salonu.
– Słyszałem, że niezły z ciebie sportowiec!
– Mamo! Koleś któremu robisz loda już przyjechał. – krzyknąłem, wywracając oczami.
Wieczór nie toczył się zbyt dobrze po takim przywitaniu. Zachowywałem się wyraźnie wrogo w stosunku do obojga, więc wysłano mnie do swojego pokoju. Zauważyłem, że Krzysiek powstrzymuje się raz czy dwa przed wyskoczeniem na mnie zza stołu. Uśmiechałem się tylko nienawistnie na sam widok, nie mając ochoty kontynuować rozpoczętego posiłku.
Mama sprowadzała go do domu coraz częściej, wymuszając spotkania. Mimo iż lubiłem na niego patrzeć, nienawidziłem widoku ich razem. Im bardziej starałem się przekazać że nie chcę przebywać w jego pobliżu, tym bardziej mama starała się wciągać mnie we wspólne rozrywki. Znalazłem się w osobistym piekle.
Nagle wpadli na pomysł żebym pojechał z nimi na trzydniowy wyjazd campingowy. Dokładnie, do jakiejś chaty w lesie. Krzysiek miał odebrać mnie ze szkoły i zawieźć na miejsce, a mama dołączyłaby po powrocie z pracy.
Przynajmniej taki był plan. Nie doszedł jednak do skutku. Przez trzy godziny siedziałem w aucie, nadąsany na miejscu pasażera, ze słuchawkami na uszach tłumiącymi głośną muzyką wszelkie dźwięki z zewnątrz. Nie chciałem słuchać Krzysztofa i jego muzyki. Kiedy dojechaliśmy do żwirowej drogi prowadzącej w głąb lasu zauważyłem, że sieć komórkowa zaczyna zanikać. Pomiędzy drzewami całkowicie straciłem sygnał.
Warknąłem rozdrażniony, wyciągając słuchawki z uszu. Bateria w telefonie i tak była na wyczerpaniu. Zatrzymaliśmy się pod domkiem wyglądającym jak żywcem wyjęty z thrillera.
– Jesteśmy na miejscu. – powiedział Krzysztof wesołym, denerwującym tonem – Mój azyl od reszty świata.
Kiedy wyszedł z auta, ja zostałem w środku.
– No dalej, będzie super! Mamy bieżącą wodę i prąd, więc możesz podładować baterię w telefonie.
Wziąłem głęboki wdech, wywróciłem oczami i wysiadłem z pojazdu. Wyjąłem kilka toreb z bagażnika i poszedłem w stronę starej chaty. Była całkiem ładna, ot mały domek z piecykiem na ganku i kilkoma pokoikami wewnątrz. Meble stały zakryte prześcieradłami, na których zebrała się warstewka kurzu.
– Możesz odłożyć rzeczy tutaj. – wskazał, wychodząc na zewnątrz po resztę bagażu. Położyłem torby na samotnym stoliku, podczas gdy wrócił do środka z pozostałymi pakunkami.
– Zanosi się na świetną zabawę. – powiedział z niegrzecznym błyskiem w oczach – Możemy sobie usiąść, jeśli pościągasz prześcieradła z mebli.