Następnie przeniosłem wzrok na nią. Tak jak oczekiwałem, 37- latka była pięknie i gustownie ubrana. Miała na sobie biały sweter i krótką spódniczkę w czerwoną, fioletową i szarą kratę, ciemne pończochy i ciemnofioletowe buty. Blond włosy zaczesała do tyłu. Ostatnią rzeczą którą zauważyłem, był perłowy naszyjnik. Założę się, że to prawdziwe perły.
Przypuszczałem, że pończochy są zawieszone na pasie i miałem nadzieję że potwierdzę swoją teorię w praktyce. Miałem ochotę kochać się z nią od wejścia.
Ona za to miała inny plan wydarzeń, który od razu wcieliła w życie. Poniosła obiekt spoczywający na jednym z krzeseł.
– To, niegrzeczny młodzieńcze, jest rózga.
Patrzyłem na gruby, skórzany pas, rozdzielony na końcu na dwie klapki. Wydawał się być godnym podziwu przyrządem do dawania siarczystych klapsów.
– Wywodzi się ze Szkocji i Anglii, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Nie zdziwiłem się, kiedy to usłyszałem.
– Nazywają to również „szkolnym trenerem”. Po spuszczeniu nim lania, uczniowie siadają gołymi tyłkami na chłodnych kamieniach, żeby złagodzić pieczenie. Myślę, że marmur nadaje się do tego idealnie.
– Pani Hrycyk, czy ma Pani w domu marmur?
– Tylko na blacie stolika kawowego, ale nie możesz go użyć.
– Oczywiście, nie przyszłoby mi to do głowy. – powiedziałem, czując jak pośladki napinają się na samą myśl o uderzającym w nie przyrządzie. Kiedy Teresa podeszła bliżej, zauważyłem że rózga ma grubą rączkę, żeby umożliwić pewny chwyt. Kolejna zła wiadomość dla mnie.
– Dobrze więc… Nie zamierzasz trzymać się z dala od Beaty, także potrzebujesz motywacji. Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie przykleisz się do którejś z dziwek z publicznej uczelni. Jestem pewna, że wiele z nich opuściłoby dla ciebie majteczki bez gadania.
Nie lubiłem, kiedy ta arogancka pizda obrażała moje koleżanki ze szkoły.
– Proszę ich nie obrażać, do mojej szkoły chodzą bardzo porządne dziewczyny.
– Oh, widzę. Właśnie dlatego uganiasz się za moją Beatą. Jest nieskazitelna, a ty chcesz ją zbrukać.
Uderzało mnie to, jak niezłą aktorką była Teresa. Naprawdę udawało jej się zniechęcić mnie do siebie. Niby wiedziałem, że Pani z Wielkiego Miasta to tak naprawdę nie jej charakter, ale czasami zaczynałem się nad tym głęboko zastanawiać. Przypomniałem sobie teorię metody aktorskiej, zwanej „wcieleniem w rolę”. Chodziło w niej o to, żeby zagłębić się w siebie wystarczająco daleko, by odnaleźć pierwiastek osobowości postaci, którą ma się odegrać.