Nie odwróciłem się w jej stronę, koncentrując się całkowicie na drzwiach. Umysł wirował, poszukując strategii dającej szansę na ucieczkę. Takowa nie istniała. Może mógłbym wybiec z mieczem prosto na żołnierzy i sforsować drogę na wolność… Halabardy i kusze odparłyby atak i sprowadziły śmierć w ciągu sekundy lub gorzej, okaleczyłyby mnie i pozostawiły konającego w wielogodzinnej męce. Stopa samodzielnie wykonała krok w tył.
Ciało rozpoznało strach i zareagowało odpowiednio. W głębi duszy wiedziałem, że nie chcę umrzeć. Nie byłem jeszcze gotowy na pustkę i nicość, jaką jest śmierć. Miałem więc jedną, jedyną opcję aby pozostać przy życiu.
– Czy będziesz dla mnie łaskawa? – zapytałem, nie odwracając oczu od drzwi. Cienie zbliżały się powoli u ich dołu, zdradzając obecność strażników.
– Nie, nie będę. – nadeszła odpowiedź.
– Dlaczego? – zapytałem, patrząc nadal patrząc drzwi. Podjąłem już decyzję.
– Ponieważ tylko to mnie usatysfakcjonuje. Na zewnątrz twoje życie dobiegnie końca, więc wieża jest jednocześnie twoim sanktuarium, i więzieniem. Pokój na samej górze stanie się twoim światem, najprawdopodobniej do końca twych dni.
Ściana naprzeciw drzwi pokryła się w całości padającymi cieniami. Cierpliwość stojących za nimi żołnierzy kończyła się. Wkrótce mieli wejść do środka z halabardami i kuszami trzymanymi w gniewie. Co prawda żadna z tych broni nie była dobrym rozwiązaniem na wąskiej klatce schodowej, ale ja stałem na niej sam, a przeciwników było wielu.
Upuściłem miecz, a głośny brzęk metalu o schody rozbrzmiał, drażniąc uszy. Odwróciłem się i wspiąłem po schodach raz jeszcze, w ślad własnych wcześniejszych kroków. Wahałem się, ale już wiedziałem, że nie mam innego wyjścia.
Ona stała pośrodku pokoju, kiedy wszedłem do wnętrza. Nikły, prześmiewczy uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Zdejmij ubrania i załóż kajdany. – rozkazała.
– Proszę, oszczędź mnie. – powiedziałem.
Ominęła mnie i podeszła do drzwi, po czym zamknęła je. Kiedy przekręcała klucz w zamku, usłyszałem zasuwy wsuwające się na swoje miejsce. To było dziwne uczucie, ale nie próbowałem protestować, ani powstrzymywać jej. Zgodziłem się na życie w wieży, mając za kompanię jedynie przytwierdzony do ściany zestaw kajdanów.
Usiadłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było małe, na planie okręgu, i nie szersze niż pięć kroków w każdą stronę. Dach zbiegał się w jednym punkcie, wysoko nad moja głową, a podtrzymywały go drewniane belki. Niemożliwe było wspięcie się nań, a nawet jeśli, to nie zdało by się za nic.
Zejście po zewnętrznej ścianie było szaleństwem i głupotą, obarczone pewnym upadkiem. Dwie szczeliny ukazywały obraz otaczających wzgórz, oraz ogrodu rozpościerającego się u stóp zamku. Każda z nich była szeroka na dłoń i gruba na stopę.