Andrzej przedzierał się przez gęsty las już od godziny. Właśnie wtedy oddalił się od obozu na tyle, by nie być w stanie wrócić. Im bardziej zdawało mu się, że jest już blisko, tym bardziej wchodził w głąb ciemnego lasu. Powoli zaczynało robić się ciemno i chłodno. Zewsząd dochodziły go odgłosy natury, które w tych okolicznościach wydawały się co najmniej niepokojące.
Kiedy na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, Andrzej usiadł na kamieniu zrezygnowany. Oparł twarz na rękach i przez chwilę zastanawiał się co dalej zrobić. Wiedział, że nie ma w tym rejonie na tyle groźnych zwierząt, by stała mu się krzywda, jednak głód i zmęczenie dawało mu się we znaki. Wzdrygnął się, kiedy chłody wiatr zawiał ze strony północy. Spojrzał w tamtym kierunku i otworzył szeroko oczy. W oddali jarzyło się małe światełko, ledwo przebijające się przez gęstwinę.
Zerwał się z miejsca i ruszył w tamtym kierunku. W miarę jak się zbliżał do źródła światła, do jego uszu zaczęła dochodzić piękna melodia. Nie brzmiała ona jak nic co do tej pory słyszał. Była pełna spokoju i ciepła. Zszedł ze skarpy do wielkiego dołu, który okazał się być polaną. Ujrzał kobietę siedzącą na starym pniu drzewa, która trzymała przy ustach flet. Nie zauważyła go, więc dalej wygrywała swoją melodię. Przyjrzał jej się dokładniej i zobaczył, że jest nietypowo ubrana. Zamiast zwykłych ubrań oplatały ją różnego rodzaju rośliny, zakrywające jej piersi oraz resztę ciała. Całe jej ubranie zdawało się być żywym organizmem i poruszało się w rytm piosenki. Na początku chciał ją zawołać i poprosić o pomoc, jednak nie był w stanie jej przerwać, dlatego tylko krok za krokiem podchodził bliżej.
Nagle usłyszał trzask łamanej gałązki i kobieta odwróciła się szybko w jego kierunku. Na początku w jej oczach zobaczył strach, który szybko zamienił się w złość. Machnęła ręką w jego kierunku i masa pnączy wystrzeliła ku niemu. Oplotły go, uniemożliwiając jakikolwiek większy ruch oraz zasłaniając mu usta. Podeszła do niego powolnym krokiem obchodząc go dookoła. Pnącza poruszyły się, ściągając z niego ubranie. Nie mógł nawet zaprotestować. Po chwili został nagi. Kobieta, a bardziej rusałka, bo z tym mu się kojarzyła, położyła mu dłoń na klatce piersiowej, a następnie spuściła wzrok na dół, na jego członka. Chcąc nie chcąc Andrzej nie mógł się powstrzymać i zrobił się twardy. Pnącza oplotły jego penisa, zaciskając się wokół niego. Syknął z bólu. Wtedy kobieta kolejnym gestem ręki rozkazała poluzować uścisk.
Zaczęły się wić delikatnie sprawiając mu tym przyjemność. Niektóre z nich wytworzyły kleistą maź, która sprawiała, że czuł jak jego ciało płonie z podniecenia. Rośliny wspinały się po jego ciele, dotykając go we wrażliwe miejsca. Jedno z nich zaczęło bawić się jego otworem, co na początku wydało mi się straszne, jednak zaczął odczuwać z tego przyjemność.
Kobieta pozwoliła roślinom opaść, ukazując swoje piękne nagie ciało. Jej skóra była blada. Miała piękne, obfite piersi oraz zgrabną talię. Zbliżyła się do niego, a pnącza oplotły również ją, zawijając się wokół jej piersi oraz łona. Jego penis znajdował się pomiędzy jej udami. Zaczęła pocierać się o niego, a następnie włożyła go w siebie, jęcząc cichutko. Pnącza poruszyły się i zmusiły go, by zaczął poruszać biodrami.
Właściwie od samego początku nikt nie musiał go do tego zmuszać. Kiedy tylko zobaczył kobietę, czuł że jego serce zabiło szybciej. Penetrował powoli i delikatnie leśną istotę, której jęki były tak podniecające, że marzył tylko o tym, by była głośniej. Przyśpieszał, ponieważ zbliżał się do orgazmu. Rusałka doszła, a chwilę potem on też. Spuścił się w niej. Rośliny wypuściły kobietę, która pocałowała go w czoło.
Następnie odwróciła się do niego plecami i odeszła. Nagle pnącza zaczęły owijać się wokół jego szyi, zabierając mu życiodajny tlen. Chwilę potem stracił przytomność. Kiedy się obudził, usłyszał dźwięki dochodzące z obozu. Znajdował się tuż przy nim. Jego ubrania były pomięte oraz częściowo podarte. Spojrzał się w kierunku lasu, a następnie pobiegł do obozu.