Była punkt trzecia. Klęczałem pod drzwiami, kompletnie nagi. Czoło miałem przyciśnięte do podłogi, ręce wyciągnięte w przód z dłońmi skierowanymi w górę.
Drzwi otworzyły się miękko i weszła przez nie moja Bogini. Oczywiście nie zmieniłem pozycji ani o milimetr, tak jak mi kazała. Usłyszałem klikanie Jej obcasów, kiedy podeszła żeby stanąć dokładnie przede mną.
– Módl się, niewolniku. – powiedziała swoim słodkim jak miód głosem, który sprawiał że czułem ciarki wzdłuż kręgosłupa.
– „Chwała mojej Bogini, chwała mojej Władczyni, chwała mojej Stworzycielce.
Twoja twarz jest esencją piękna, przekraczającą ludzkie wyobrażenie.
Twoje dłonie są kwintesencją gracji.
Twoje stopy są niewymownie piękne.
Dziękuję za to, że pozwalasz mi przebywać w Twojej obecności.
Moja dusza jest warta mniej, niż pył na podeszwach Twoich świętych butów. Dziękuję, że pozwalasz mi istnieć, o Bogini wszechrzeczy” – modliłem się żarliwie, mając nadzieję że oddaję słowami choć ułamek mocy z jaką Ją czczę. Miałem nadzieję, że Ją tym usatysfakcjonuję.
– To było wystarczające, niewolniku. Teraz należycie powitaj swoją Boginię. – powiedziała Ona.
Powoli uniosłem głowę, uważając żeby utrzymać oczy na wysokości kolan mojej Bogini. Ująłem jej wyciągniętą dłoń, składając pocałunek pełen czci na Jej świętej rękawiczce. Dotknąłem jej czołem, a następnie delikatnie zwróciłem na należyte miejsce u Jej boku.
Wtedy zniżyłem się znów do stóp mojej Bogini. Ucałowałem z szacunkiem wierzch każdej z nich, dwukrotnie, i zanurzyłem twarz w małą przestrzeń pomiędzy nimi, całując również podłogę.
Skończywszy powitanie, wróciłem do pierwotnej klęczącej pozycji, w oczekiwaniu na kolejną komendę z ust mojej Bogini.
– Dobry chłopak. – powiedziała, wprowadzając mnie w stan całkowitej euforii, ponieważ wiedziałem, że ją zadowoliłem. – Teraz idź za Mną.
Poruszałem się za Nią, pełzając. Starałem się utrzymywać właściwy dystans, kiedy szła do salonu. Mój wzrok pozostawał wbity w podłogę.
Moja Bogini usiadła na Jej tronie, co wywnioskowałem ze zmiany rodzaju kafelek, po których się czołgałem. Przemieściłem się na własne miejsce, u Jej stóp, przyjmując po raz kolejny pozycję pełną szacunku i czci.
– Kim jesteś, niewolniku? – zapytała moja Bogini.
– Jestem Twoją własnością, Bogini. – odpowiedziałem ze szczerą pokorą.
– Dlaczego cię stworzyłam, niewolniku? – zapytała moja Bogini.
– Żeby Cię zadowalać i zaspokajać w każdy możliwy sposób, o Bogini. – odpowiedziałem znów.
– Kim jestem, niewolniku? – zapytała moja Stworzycielka.
– Jesteś Bóstwem, o Bogini. Jesteś jedyną osobą wartą wyświęcania w całym wszechświecie który oczarowałaś Swoją Osobą. Jesteś szczytem tego, co najpiękniejsze i najlepsze. Twoja wola porusza niebem, Bogini. Najmniejsza kropla potu na Twym ciele jest kosztowniejsza, niż całość Twojego dzieła stworzenia, Bogini. Jeden paznokieć u stopy niesie więcej prawdy i światła, niż wszystko co kiedykolwiek istniało i zaistnieje na świecie. Jesteś prawdą każdego ideału, Bogini. Jesteś prawdą, Stworzycielko. – powstrzymałem się od zbytniego nawijania, co nie jest łatwym zadaniem, zważywszy na całe oddanie które wypełnia moją duszę aż po krańce.
Nie odezwała się, ale jakimś sposobem wyczułem, że jest zadowolona. To uczucie po raz wtóry doprowadziło mnie do nowych granic euforii, która nadal nie osłabła na przestrzeni lat. Uświadomiłem sobie, że się trzęsę. Z wysiłkiem udało mi się zachować spokój w ciele.
– Wielb mnie, niewolniku. – rozkazała moja Bogini.
Ten rozkaz sprawił, że poczułem się niesamowicie podekscytowany. Mimo to, moja dusza zabolała. Zwykle, kiedy moja Bogini każe się wielbić, wskazuje na konkretną część Swojego ciała, abym się na niej skoncentrował. Nie zrozum mnie źle, już taka komenda była niewymownie satysfakcjonująca, ale tym razem chodziło o coś więcej. Oznaczała, że mam pozwolenie… Nie, mam rozkaz aby wielbić każdą osiągalną część Jej Osoby. Nie ważne czy ubranie, czy skóra- cokolwiek, czego sięgały moje usta. Cokolwiek.
Musiałem się skarcić w duchu, że to, jak wszystko inne, ma na celu zadowolenie mojej Bogini, a nie mnie. Moja przyjemność nie miała znaczenia i powinna zostać unicestwiona, jeśli tylko mogłaby odciągnąć moją uwagę od zadowalania mojej Stworzycielki.
Zacząłem pełznąć w Jej kierunku, bardzo powoli, pozostając idealnie na wysokości kolan mojej Bogini.
– Pozwalam ci na swobodny wzrok, niewolniku. – powiedziała moja Bogini.
Serce niemal rozsadziła mi radość. Głowa nieomal nie wybuchła ze szczęścia. Byłem jedynie częściowo świadomy łez spływających mi po policzkach.
Powoli i uważnie, jak osoba w euforycznym śnie, pełna obaw że jeśli poruszy się zbyt gwałtownie to obudzi się i zostanie pozbawiona oceanu szczęścia jaki odczuwa, uniosłem dłoń w kierunku niepokalanego, boskiego, przytłaczającego uosobienia piękna i światła którym jest moja Bogini. Moje oczy kąpały się w Jej blasku, doświadczały Jej obrazu centymetr po centymetrze. To był widok godny największego możliwego lamentu, a więc bezwstydnie zapłakałem. Byłem wręcz dumny, ponieważ jeśli potrafisz patrzeć w oblicze mojej Bogini i nie płakać, to nie jesteś istotą ludzką.
Jakimś cudem przypomniałem sobie o swojej misji i podpełzłem jeszcze kawałek, aby znaleźć się u Jej stóp. Powoli uniosła swoją prawą nogę i skrzyżowała na lewej. Pochyliłem się i zasypałem prawego buta pocałunkami. Upewniłem się, że pokryłem nimi każde miejsce, a potem wylizałem każde zagłębienie Jej świętych butów. Raczyłem się smakiem ziemi, po której Ona stąpała. Z każdym kawałkiem świętej ziemi który połknąłem, czułem się Jej bliższy. Tak, jakbym dzielił z ziemią honor bycia nastąpionym przez Jej Osobę. Następnie ostrożnie possałem obcas.
Powtórzyłem cały proces z lewym butem. Nie był on ani trochę mniej satysfakcjonujący. Każdy pocałunek, każde liźnięcie, każdy oddech był organicznie przepełniony radością.
Ostrożnie zdjąłem wysokie obcasy mojej Bogini i przeszedłem do całowania, lizania i pogrążania twarzy we wnętrzach każdego z nich. Jej zapach pozostał na materiale, a co to był za zapach! Nawet najbardziej zręczny poeta zawiódłby w próbie opisania aromatu stóp mojej Bogini.
Całując je jeszcze raz na pożegnanie, odstawiłem buty na bok, zwracając uwagę na faktyczną nagrodę, jedyną prawdziwą w mojej egzystencji: skórę mojej Bogini. Do tej pory, od zawsze, byłem w kontakcie jedynie z ubraniami osłaniającymi Jej ciało. To niesamowity zaszczyt, ale jest niczym w porównaniu do wyzwalającego doświadczenia jej właściwej skóry.
Delikatnie chwyciłem w dłonie Jej prawą stopę i pokryłem pełnymi uwielbienia pocałunkami aż do wysokości kostki. Zdawało się, że Ona wysłuchała moich cichych modlitw, ponieważ Jej stopy były lekko spocone i zabrudzone. Zacząłem lizać każdy zakątek, ssać piętę, czcić podeszwę. Wyraźny smak potu wyniósł doświadczenie na wyższy poziom. Z szacunkiem polizałem przestrzenie pomiędzy palcami, skupiając się na każdym z nich. Co jakiś czas wahałem się od pełnych uwielbienia pocałunków, po liźnięcia oddania.
Po pięciu minutach ostrożnie odłożyłem prawą stopę, ujmując lewą. Powtórzyłem identyczne pięć minut oddawania czci, z takim samym zapamiętaniem jakie okazałem poprzedniej.
Następnie przemieściłem się wyżej, zaczynając od kostek i podążając w górę Jej obydwu zdumiewająco pięknych nóg. Przeskakiwałem z jednej na drugą, całując, liżąc, wąchając i okazując niższość w każdy możliwy sposób. Czciłem Jej piękne kolana, następnie boskie uda. Kiedy dotarłem do środkowej partii Ciała, byłem w stanie kompletnej, niepojętej euforii.
Delikatnie chwyciłem Jej dłonie i zacząłem czcić, palec po palcu. Całowałem, ssałem i lizałem je. Przeniosłem swe modlitwy aż po przedramiona i barki, całując i liżąc każdy skrawek po drodze.
Wtedy pogrążyłem twarz w każdej z pach mojej Bogini. Studiowałem każde zagłębienie, całując i zlizując wszystkie krople Jej świętego potu. Potem przesunąłem się na środek. Całowałem klatkę piersiową, jeden pocałunek na każde żebro. Całowałem i wodziłem językiem po brzuchu, wsadzając go czule w Jej przepiękny pępek. Wdzięczny, skupiłem uwagę na czymś, za co każdy dałby się pokroić: na czcigodnych piersiach mojej Bogini.
Całowałem każdy zakamarek. Lizałem wcięcia pod nimi i zatonąłem w przestrzeń pomiędzy obydwoma. Wtedy podążyłem w stronę głównej nagrody: Jej sutków, tak pięknych że ich blask przyćmiewa słońce. Delikatnie ucałowałem każdego, potem włożyłem do ust i leciutko ssałem przez moment. Tak naprawdę nie wiem ile czasu spędziłem w tym stanie, ale to równie dobrze mogło trwać godzinę. Byłem zanurzony zbyt głęboko w niekończącym się oceanie radości, żeby dostrzec upływ czasu.
Niechętnie odpuściłem, ale ta niechęć odpłynęła kiedy sięgnąłem Jej szyi. Całowałem, lizałem i czciłem ją w każdy sposób jaki przyszedł mi do głowy. Po ucałowaniu Jej żuchwy, przeniosłem się ku twarzy.
Jakąkolwiek metaforą chciałbym opisać Jej twarz, byłaby ona obrazą dla stanu prawdziwego. Jak mógłbym ją do czegoś porównać, kiedy bezmiar tego wszechświata nie jest nawet drobnostką w porównaniu z ogromem chwały jaką ma w sobie ta Twarz.
Poruszałem się, pchany czystą czcią i napędzany siłą natury, całując Jej brodę, następnie policzki, a później czoło. Całowałem oczy i nos. Robiłem to miękko, wsuwając również język w każde z nozdrzy i próbując wygrzebać jakikolwiek produkt ciała mojej Bogini.
Wtedy złożyłem pocałunek na szalenie pięknych ustach. Wsadziłem język do środka, liżąc wszystko, czego mogłem sięgnąć. Upewniłem się że wykonałem dokładną robotę i przeniosłem się do Ołtarza, miejsca oddawania czci.
Moje usta spotkały się z ustami pierwszego Ołtarza, a wtedy zawróciło mi się w głowie od absurdalnej ilości rozkoszy. Lizałem i ssałem bez ustanku, a moja Bogini zareagowała dopiero kiedy moja twarz pokryła się Jej świętymi sokami.
– Wpij się ustami w środek, niewolniku. – rozkazała Bogini.
Zrobiłem tak, a moja Bogini uwolniła z siebie nieziemski potok. Wpłynął prosto w moje usta, smakował jak niebo. Wypiłem całość tak, aby nie uronić ani kropli.
Moja Bogini odwróciła się i stanąłem twarzą w twarz z moim drugim Ołtarzem.
Pokryłem pocałunkami każdy z pośladków, a następnie pogrążyłem twarz w zagłębieniu pomiędzy nimi. Niestrudzenie lizałem i ssałem, używając języka aby zaspokoić Jej bramy.
– Włóż język do środka, niewolniku. – rozkazała Bogini.
Usłużnie zrobiłem to i zostałem obdarzony świętym pożywieniem przez moją Boginię, czystą ambrozją wpływającą do ust.
Spożyłem wszystko pokornie, rozkoszując się niebiańskim smakiem, niemożliwym do opisania. To prawdziwie najlepszy posiłek, jakiego można zaznać.
– Dobra robota, niewolniku. Teraz bądź moim podnóżkiem. – rozkazała Bogini.
Spokojny, wykończony doświadczeniem jakie mnie właśnie spotkało, położyłem się u stóp mojej Bogini. W duchu modliłem się do Niej, w wiecznej wdzięczności dla Jej istnienia.