Pokojówki zakręcały słoiki z miodem. Zapach lawendy i chabru wisiał w powietrzu, gdy kobiety pracowały w identycznych jedwabnych i koronkowych mundurkach, nucąc bez słowa i wykonując swoją pracę dla Dyrektorki. Jedna z Pokojówek dostarczała wszystkie zebrane, przygotowane i zamknięte w słoikach albo pudełkach produkty wykonane z miodu i wosku pszczelego na rynek. Mieszkały w dworku na skraju pasieki, z której każdego dnia zbierały miód z tamtejszych uli. Dyrektorka była bardzo łaskawa dla swoich pszczół. Według niej miód był wtedy delikatniejszy.
Ubrana w jedwabny mundurek jedna z Pokojówek podeszła do ula z sukienką podciągniętą tuż nad kostki, aby jej nie ubrudzić. Słońce sennie opadało coraz niżej za mglistym horyzontem. Pszczoły szły już spać. Wstrząs podniecenia przeszył jej serce, gdy jej biała rękawiczka gładziła pomalowany, czarny ul. Górę zdobiły pieczęcie, skrupulatnie pomalowane na biało.
Otworzyła wieko i chwyciła ciężką ramę, wypełnioną aromatycznym nektarem. Pszczoły spały w kapsułkach woskowych, które nazywały domem. Dyrektorka będzie zadowolona z tego, ile dziś wyprodukowały. Odległe świerszcze rozpoczynające swój wieczorny śpiew kazały dziewczynie się pospieszyć. Zauważyła, że pozostałe Pokojówki zapalają już świece w oknach dworu za nią. Na pewno już na nią czekają.
Uśmiech przebiegł przez jej pomalowane na różowo usta. Chwyciła mocno ramę, po czym delikatnie odgarnęła zmęczone pszczoły i ostrożnie umieściła pokrywę z powrotem na ulu, życząc owadom dobrego snu i wróciła do dworku.
Jeden z uli był ukryty w zaroślach. W przeciwieństwie do pozostałych, miodu z tego ula nie można było sprzedawać ani butelkować. To był najstarszy ul należący do rodziny zamieszkującej dworek. Jego miód był najpyszniejszy.
Ten ciepły wieczór był jednym z pierwszych tej dziewczyny na dworku. Dyrektorka uznała za stosowne powierzyć jej obowiązek przyniesienia miodu, aby oficjalnie powitać ją w jej małym „rodzinnym interesie”, jak zawsze powtarzała z uśmiechem. Być może dla kogoś innego nagła odpowiedzialność byłaby zniechęcająca – ale nie dla niej. Pszczelarstwo było jej życiem, jej pasją, jej krwią, słodkim i niewidzialnym kochankiem, który trzymał ją w taki sposób, jak nikt inny nie potrafił. Praca pod kierownictwem Dyrektorki, a skosztowanie miodu produkowanego przez dwór, było największym darem, jaki mogła otrzymać. Musiała zacząć swoją prawdziwą pracę w pełnię księżyca. Nie mogło być inaczej.
Zimne powietrze zmieszało się z ciepłem wnętrza, gdy drzwi do dworku gwałtownie się otworzyły. Gęsia skórka pokryła delikatną skórę pod białą sukienką dziewczyny. Westchnienie uciekło z jej ust, najtrudniejsza część dobiegła końca.
– O Boże! Tutaj jesteś! – powiedziała niska kobieta, podobnie ubrana, która zajmowała się słoikami miodu. – Już zaczynają na górze, pospiesz się.
Dziewczyna z zaciekawieniem przechyliła głowę.
– Ty nie idziesz? – zapytała tę kobietę. Jej delikatne usta wykrzywiły się w uśmiechu.
– Och, chciałbym, ale obawiam się, że jest jeszcze trochę do zrobienia. Zostało tyle słoików do napełnienia i…
Skinienie głowy. Uśmiech. Dziewczyna podeszła do niższej kobiety i pocałowała ją. Owinęła rękę wokół jej talii, wciskając jedwabny materiał w jej ciało. Zapadła cisza. Odległe owady ćwierkały w ogrodzie. Kobiety przerwały pocałunek i przez chwilę nie odrywały od siebie wzroku. Z misternie zdobionej ramki kapał miód.
– Rozumiem, moja droga. Już wlewam go do słoika.
Po chwili dwie pary nóg w podnieceniu pobiegły na górę, uważając, by nie rozlać więcej miodu Dyrektorki. Świece i alabastrowe symbole zdobiły ściany, przestrzenie między obrazami zajmowały geometryczne wzory. Nowa, dziwna dziewczyna z trudem powstrzymywała swój entuzjazm. Pszczelarstwo i Boska Kobiecość przecinały się w niewidzialny sposób. Sama myśl, że pewnego dnia zrozumie doktrynę Dyrektorki, sprawiła, że motyle w jej brzuchu zaczęły trzepotać.
Dziewczyna nie widziała jeszcze wnętrza komnaty Dyrektorki. W porównaniu z resztą dworu to było naprawdę duże pomieszczenie. Ciemne, bejcowane drewniane ściany ustąpiły miejsca akcentom cedru i sosny. Wysokie sufity unosiły się i opadały łukami. Dekadenckie bursztynowe żyrandole, płonące białymi świecami i ozdobione plecionymi rogami, zwisały ze wszystkich krokwi jak sączący się miód. Wszystko było ciemne, nawet samo światło padało lekko z szacunkiem dla Dyrektorki. Świece pochylały się w świetle księżyca.
Wszystkie były już na miejscu. Wszystkie były nagie, a ich białe stroje był starannie złożone na kolanach, gdy czekały na dwie ostatnie kobiety. Dyrektorka leżała wygodnie w swoim łożu i uniosła głowę znad ogromnego materaca, a ciepły uśmiech rozlał się po jej zachęcających policzkach.
– Tutaj jesteście, dziewczyny. Martwiłyśmy się, że zapomniałyście – powiedziała głosem bogatym jak dekadencka czekolada. Jej oczy płonęły ognistą bursztynową czerwienią w słabym świetle świec. Loki jej czarnych włosów spoczywały na jej szerokich ramionach, schowanych pod bladą, jedwabną koszulą nocną. Białe koraliki i perły zdobiły każdy nadgarstek i kostkę, jak gwiazdy w wielkim okrągłym oknie za nią. Jej ciało uhonorowało księżyc. Dziewczyna uniosła zebrany miód. Błyszczał w krystalicznym szklanym słoju.