Razem z żoną mamy po sześćdziesiąt kilka lat i jesteśmy małżeństwem od czterdziestu. Nasze życie erotyczne nigdy nie było szczególnie bogate, ale satysfakcjonowało nas oboje. Przynajmniej tak było przez pierwsze trzy dekady. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, z łóżkowej relacji zniknęła ostatnia resztka przyjemności i żona uważała ją wyłącznie za jeden z domowych obowiązków.
Żona zajmowała się domem w bardzo uporządkowany sposób, od prania, przez odkurzanie, po prace w ogródku. Wszystkie te rzeczy wykonywała z przyzwyczajenia jak w zegarku. Seks stał się jedną z nich. Mówiła że musi się na niego zgadzać, żebym nie stał się marudny.
Od zawsze twierdziła że potrafi rozpoznać odpowiedni moment po moim zachowaniu. Ja już dawno zrezygnowałem z inicjowania zbliżeń zarówno przed spaniem, jak i w ciągu dnia. Jeśli jednak zauważała że nadzwyczaj często klepię ją po tyłku, przytulam lub daję więcej całusów, to wiedziała że już czas na seks. To nie miało nic wspólnego z jej ochotą, bo takowa w zasadzie nie istniała.
Jedyny moment w którym wykazuje choć trochę zainteresowania sprawą, jest wtedy kiedy jesteśmy w trakcie zabawy, a i to nie jest gwarantowane. Może jej się spodoba, a może nie. Ciało też często nie odzwierciedla jej humoru. Czasami jest idealnie mokra i ma sterczące sutki kiedy je liżę, a jej umysł nagle wszystko blokuje.
W takich chwilach zawsze kończy się tak samo. Muszę sobie zwalić, podczas gdy ona mi pomaga lub też nie, zależnie od nastroju. Aktywna pomoc to pieszczenie moich jąder albo nawet sutków. Czasami nawet wsuwa mi palec do tyłka, co zresztą bardzo lubię, ale to rzadkość. W rezultacie i tak muszę sobie zrobić dobrze.
Zbliżało się potkanie klasowe po pięćdziesięciu latach od matury i zaczęliśmy przeglądać stare zdjęcia i albumy z tamtych czasów. Wróciły wspomnienia i rozmawialiśmy o naszym okresie randkowania. W ciągu ostatnich dwóch dekad, jeśli tylko wspominałem tamte czasy, to żona od razu próbowała zmienić temat. Tym razem było całkiem inaczej, bo chętnie brała udział w rozmowie.
W trakcie liceum naprawdę świetnie się bawiliśmy. Pamiętam, że gdy tylko zaczęliśmy się spotykać, to od razu wiedziałem że chcę ją poślubić. Ona potrzebowała nieco więcej czasu żeby dojść do tego samego wniosku.
Częścią problemu było wtedy to, że ona była w pierwszej klasie, kiedy ja byłem w klasie maturalnej. Do tego momentu żyła pod kloszem, bo była najstarszą z piątki rodzeństwa i nie miała żadnego autorytetu. W tamtych czasach rzadko rozmawiało się otwarcie z rodzicami więc nie wiedziała czego się spodziewać od dorosłego życia.
Nie była całkiem naiwna, bo wiedziała co to flirt i była świadoma swojej atrakcyjności. Uganiało się za nią mnóstwo chłopaków. Na dwunastu chłopców tylko w jej klasie, podobała się pięciu lub sześciu z nich. Nasze drogi spotkały się parę razy na długo zanim postanowiliśmy być parą i wydawało się że cały wszechświat sprowadził nas do tego miejsca.
Miałem przed nią kilka dziewczyn, z czego traktowałem na poważnie może jedną lub dwie. Do żadnej nie czułem tego co do niej, czyli że jest tą jedyną. Ostatnia przypadkowo była w grupie koleżanek aktualnej żony i zerwała ze mną kiedy stwierdziła że sprawy między nami posuwały się za szybko. Dość ironicznie, wysłała posłankę z wiadomością że musimy się rozstać, a tą posłanką była moja przyszła żona. Jak wspomniałem, łączyło nas jeszcze kilka innych spraw, więc kiedy okazało się że jej koleżanka ze mną zrywa, to w ogóle nie było mi przykro.
Zdałem sobie sprawę że posłanka to osoba z którą powinienem był się spotykać. Niestety, byłem nieśmiały z natury, szczególnie jeśli chodzi o rozmowy z ładnymi dziewczynami, a ona była według mnie najpiękniejsza w szkole. Zajęło mi całkiem długo, zanim zebrałem się na odwagę żeby zaprosić ją na randkę.
Dziewczyna flirtowała ze mną tak samo jak z pozostałymi chłopakami, ale przynajmniej wiedziałem że się jej podobam. Trwało to całkiem długo jak na nastolatków, bo od mojego rozstania do pierwszej randki minęły trzy miesiące. Kiedy już się spotkaliśmy, byłem pewien że to ta jedyna. Po dwóch miesiącach wyznałem jej miłość. Po kolejnych siedmiu, ona odwzajemniła uczucie.
Już kiedyś mi powiedziała, że wahała się tak długo bo nadal coś czuła do byłego chłopaka. Chodzili do jednej klasy i mieli się ku sobie, ale nie sądziłem że traktowała ten związek na poważnie, bo on ciągle flirtował z innymi. Z pewnością dzięki jego wahaniu miałem u niej szansę, ale wyczuwałem że nie chciała tak łatwo go odpuścić. Dopiero po kilku miesiącach zwierzyła się młodszej siostrze, że coś do mnie czuje. Gdy się o tym dowiedziałem, tym bardziej o nią zabiegałem. Jeszcze będąc w liceum, zaczęliśmy rozważać małżeństwo. W międzyczasie nadszedł moment wyboru studiów. Moja uczelnia była oddalona od rodzinnego miasta o dwie godziny, ale chciałem się tam przeprowadzić, żeby nie musieć codziennie dojeżdżać.
Podczas ostatniej rozmowy przed przeprowadzką powiedziałem że ją kocham i boję się co się stanie kiedy się rozłączymy. Dziewczyna na początku nie rozumiała moich obaw, ale wyjaśniłem że skoro nie będzie mnie w pobliżu, to inni chłopcy ze szkoły mogą podwoić starania o jej uwagę. Podkreśliłem, że chodzi mi w szczególności o jednego konkretnego konkurenta. Zapewniła mnie wtedy że nie mam się czym martwić, bo mnie kocha.
Kiedy nadszedł dzień wyprowadzki, było jej bardzo smutno. Pojechała ze mną do nowego miasta, a rodzice jechali wtedy za nami, wioząc resztę rzeczy do mieszkania. Ciężko było się nam pożegnać i bardzo nie chcieliśmy się rozdzielać. Rodzice zapewne uważali że kompletnie przesadzaliśmy. W końcu, nadal miałem wracać do domu na każdy weekend. Wydaje mi się, że zdążyli już zapomnieć jakie to uczucie kiedy jest się zakochanym po raz pierwszy w życiu.
Nie zajęło to długo, zanim zorientowałem się że powinienem poszukać pracy. Rodzice płacili za moją edukację, ale ja powinienem był płacić za czynsz, jedzenie, paliwo i tym podobne. Oszczędności szybko topniały, więc zacząłem czegoś szukać. Brak możliwości pracy w weekendy znacznie ograniczał studenckie opcje. W końcu znalazłem pracę dorywczą od poniedziałku do piątku. W piątki kończyłem o siedemnastej, a potem mogłem wrócić do domu. Zawsze zatrzymywałem się najpierw u dziewczyny, a dopiero potem jechałem do rodziców.
Weekendy polegały zazwyczaj na tym samym. Jechałem do domu w piątek, a wracałem w niedzielę. Zazwyczaj szliśmy z dziewczyną do kina i na pizzę, i spędzaliśmy jak najwięcej czasu razem. Brak kontaktu przez większość tygodnia powodował że byliśmy bardzo wylewni w uczuciach.
Po kilku tygodniach zdałem sobie sprawę że moje zarobki nie wystarczały na utrzymanie. Codzienne życie i weekendowe randkowanie naprawdę opróżniało kieszenie. Uzgodniliśmy że zostanę w mieście na kilka weekendów, żeby móc sobie dorobić. Decyzja zapadła i kiedy musiałem znowu wyjechać ze świadomością że zobaczę wszystkich dopiero za 12 dni, czułem się zdruzgotany.
Pisaliśmy do siebie z ukochaną przynajmniej raz lub dwa razy w tygodniu. Pewnego razu zdecydowaliśmy że zadzwonię do niej w środowy wieczór. W tamtych czasach rozmowy telefoniczne były drogie, więc nie praktykowaliśmy ich często. Tym bardziej, że zwykle rozmawialiśmy bardzo długo, co potrafiło pochłonąć moje dwie dniówki w pracy.
Tej ostatniej niedzieli pocałowaliśmy się i wyjechałem do miasta. Zatęskniłem za nią już po piętnastu minutach drogi. Jak zwykle, gdy tylko dotarłem do mieszkania, zacząłem pisać do niej list. W takim układzie, powinna go dostać w środę, a najpóźniej w czwartek.
Ja nie dostałem od niej listu, ale stwierdziłem że może nie pisała, bo wiedziała że mamy rozmawiać przez telefon.
Kiedy zadzwoniłem, rozmawialiśmy o tym jak bardzo za sobą tęskniliśmy. Okazało się, że chciała mi o czymś powiedzieć. Nie sądziłem żeby miała mi do przekazania na tyle ważne informacje, żeby nie mogła ich opisać w liście, więc trochę się zdziwiłem. Powiedziała że Janek (ten były, o którym wspominałem) zaprosił ją w poniedziałek na randkę. Spodziewałem się że koleś może wyskoczyć z takim pytaniem, i przypomniałem jej o tym. Dziewczyna zgodziła się, ale również zastanawiała nad tym czy powinna z nim pójść, i czy w ogóle miała na to ochotę.