Usłyszałam, jak śnieg skrzypi pod butami, ale to nie były moje buty. Ja nie szłam, ktoś mnie niósł. Próbowałam otworzyć oczy, ale głowa pulsowała bólem i nie dałam rady. Dyndałam w czyiś ramionach niczym szmaciana lalka. Stęknęłam cichutko.
‒ Coś ty narobiła, kobieto ‒ mruczał nieznany mi dotąd głos.
Próbowałam coś powiedzieć, ale z moich ust wydobył się jedynie nieartykułowany dźwięk.
‒ Daruj sobie, i tak cię nie rozumiem ‒ odparł mężczyzna.
Poruszyłam się w jego ramionach, na co on wzmocnił ucisk, by mnie nie upuścić.
‒ Kim jesteś? ‒ wychrypiałam, choć wciąż nie zdołałam dostrzec jego twarzy.
‒ Facetem, który uratował ci życie ‒ powiedział.
Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, nie miałam na to siły. Ogarnęła mnie senność i odpłynęłam.
* * *
Kiedy otworzyłam oczy znajdowałam się w jakimś dziwnym, obcym miejscu. Leżałam na niewygodnej sofie tuż przy kominku. Nie miałam kurtki, za to rozpięty kombinezon i opatrzony bark. Uniosłam rękę i dotknęłam bolącego miejsca na głowie. Pod palcami poczułam plaster. Wsparłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła.
Nie miałam, cholera, bladego pojęcia, gdzie byłam. Zaczęła ogarniać mnie panika. Jak ja się tu znalazłam? Kto mnie tu przyniósł? Czy znajdowałam się w niebezpieczeństwie? Czy mogę ufać nieznajomemu, który jak twierdzi, uratował mi życie?
Zamrugałam, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów z poprzedniego dnia. Jak ja się tu w ogóle znalazłam?
Usiadłam zbyt gwałtownie, przez co moją czaszkę przeszył ostry ból. Z drugiego pomieszczenia wyszedł wysoki, barczysty mężczyzna. Na jego widok krzyknęłam głośno, zasłaniając przed nim swoje nagie ramię.
Zaskoczony facet zamarł w półkroku. Miał brodę i dłuższe brązowe włosy, związane na karku z tyłu głowy. Jego ciemne spojrzenie utknęło w mojej twarzy. Szerokość barków i rozmiar bicepsów świadczył o tym, że lubił przebywać na siłowni albo dużo pracował fizycznie. Wcale nie sprawiło to, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwne, uświadomiłam sobie, że przy jakiejkolwiek sytuacji nie miałabym z nim najmniejszych szans.
‒ Dlaczego wrzeszczysz? ‒ zapytał.
‒ Kim jesteś? ‒ spytałam szybko.
‒ Nazywam się Ryan i jestem fotografem. Robię zdjęcia krajobrazom i dzikim zwierzętom.
‒ Och ‒ mruknęłam, na chwilę spuszczając wzrok. ‒ Wyglądam ci na dzikie zwierzę?
‒ Napatoczyłaś się przypadkiem.
‒ Co robiłeś w lesie?
‒ Fotografowałem kojota, którego o mało nie rozjechałaś.
Ukryłam twarz w dłoniach, przypominając sobie dzikie zwierzę.
‒ Potwornie mnie wystraszył ‒ mruknęłam.
‒ Uważam, że ty jego bardziej ‒ dodał.
Wyprostowałam się i zachowując podwójną ostrożność wstałam z kanapy.
‒ Lepiej będzie, jeśli już pójdę ‒ powiedziałam.
‒ Nie sądzę ‒ rzucił, czym wywołał gęsią skórkę na całym moim ciele. Nagle wszystkie moje czarne myśli zyskały na sile.
‒ Słucham? ‒ bąknęłam.
‒ Nie możesz odejść ‒ powtórzył.
Jego słowa zmroziły mi krew w żyłach. Cholera jasna! Miałam zostać porwana, przetrzymywana i wykorzystana? Albo co gorsze, zabita?!
‒ Dlaczego? ‒ zapytałam mimo tego.
‒ Bo to niemożliwe.
Zaczynałam się naprawdę bać. Jego odpowiedzi wcale mnie nie uspokajały. Nie podawał motywu, dlaczego według niego nie mogłam odejść. Byłam przerażona. Rozejrzałam się w poszukiwaniu swojej komórki, której nigdzie nie widziałam. Oczywiście, jeśli był psychopatą, to od razu mnie jej pozbawił.
Adrenalina zaczęła krążyć w moich żyłach. Nie zważając na ból, który czułam, podbiegłam do drzwi i otworzyłam je szarpnięciem. Moim oczom ukazała się ściana śniegu, całkowicie zasłaniająca mi pole widzenia. Biały puch niespodziewanie został pozbawiony oporu, przez co jego część runęła prosto na mnie. Pisnęłam, czując na głowie i twarzy lodowaty śnieg.
Męskie ramiona oplotły mnie w pasie i szarpnęły do tyłu. Widziałam, jak facet zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Przez kilka sekund wpatrywałam się w nie z rozpaczą. Potrzebowałam kilka sekund, by na nowo odzyskać zdolność mówienia. Dopiero po chwili udało mi się wydobyć z siebie głos.
‒ Co to było? ‒ pisnęłam.
‒ Śnieżyca ‒ odparł.
Powoli obróciłam się w ramionach obcego mężczyzny i spojrzałam mu w twarz.
‒ Jesteśmy tu zamknięci?
‒ Tak ‒ odparł po prostu.
Zmroziło mnie.
‒ Chcę wracać do hotelu ‒ powiedziałam, wyrywając się z jego objęć. ‒ Nie zamierzam zostać w tej… ‒ urwałam, rozglądając się wokół. ‒ Chacie z obcym facetem!
‒ Tak mi dziękujesz za uratowanie ci życia? ‒ Uniósł brwi z rozbawieniem.
Spłonęłam rumieńcem, ale zaraz zrozumiałam, że nie miałam się czego wstydzić. To była normalna reakcja kobiety na taką sytuację.
‒ A jakbyś chciał, żebym ci podziękowała, co? ‒ Z defensywy bardzo szybko przeszłam do ataku.
‒ Choćby dobrym słowem? ‒ parsknął. ‒ Ale jak widać nie należysz do tych kulturalnych kobiet. Ucierpiałaś podczas wypadku na zanik kultury osobistej czy od zawsze taka jesteś? ‒ zakpił.
‒ Wcale nie musiałeś mnie ratować ‒ syknęłam, dźgając go palcem w klatkę piersiową.
‒ Sumienie nie pozwoliło mi zostawić cię tam na pewną śmierć ‒ warknął.
‒ Kto normalny łazi po lasach i fotografuje kojoty?! ‒ zawołałam całkowicie wyprowadzona z równowagi. Ten facet był jakiś obłąkany!
‒ A kto rozbija się skuterem po drzewach?! Zresztą mówiłem już, że jestem fotografem! ‒ wrzasnął.
‒ Chcę wrócić do hotelu! Czy tak bardzo trudno zrozumieć, że stresuje mnie to, że jestem z obcym mężczyzną w jakiejś chacie w górach, odcięta od świata? – krzyknęłam rozpaczliwie.
‒ Masz rację, rozumiem, że nie chcesz tu być. Jeśli nie przeszkadza ci wichura, to droga wolna! Tam są drzwi ‒ Wskazał ręką wyjście z chaty.
Spiorunowałam go wzrokiem.
‒ Jakbym mogła, to już by mnie tu nie było! ‒ odwrzasnęłam.
Obrzuciłam drzwi morderczym spojrzeniem, po czym obróciłam się na pięcie i odeszłam od nich, kierując swoje kroki z powrotem na sofę. Opadłam na nią, patrząc na faceta spod byka.
‒ Dziękuję ‒ burknęłam.
Machnął ręką i wyszedł z pokoju. Wbiłam wzrok w ogień trzaskający w kominku. I co teraz? Świetnie, Emmo, po prostu zajebiście. Jesteś na totalnym zadupiu, uwięziona pośrodku lasu w chatce z obcym facetem. Nawet nie wiesz, czy to nie żaden zboczeniec albo morderca. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Nie miałam przy sobie nawet telefonu, ale pewnie i tak nie było tu zasięgu.
Skuliłam się, chowając twarz w dłoniach. Miałam ochotę wybuchnąć głośnym płaczem. Jednak obecność nieznanego faceta zmuszała mnie do zachowania resztek godności. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Co miałam teraz niby zrobić?