Informacja o śmierci mamy Aśki otworzyła we mnie jakąś tamę, która do tej pory trzymała falę wspomnień. Po obiedzie położyłem się na łóżku w swoim dawnym pokoju i starym zwyczajem gapiłem się w sufit. Było cicho i ciemno, nikt mi nie przeszkadzał. Tworzyło to dobry grunt dla napływających wspomnień i przeniosło do wydarzeń, które rozegrały się prawie ćwierć wieku temu. 

* * *

Tamtego lata z Aśką i Darią spędziliśmy wspaniały dzień, a wieczorem wróciliśmy do siebie. Przepełniony emocjami długo nie mogłem zasnąć. Przed oczami miałem stale jej zgrabne nogi i białe majtki osłaniające kobiecość. Nie to, że nigdy wcześniej nie widziałem nago żadnej dziewczyny. Już kilka razy w podobnej sytuacji widziałem bieliznę Aśki. Ten nowy obraz niósł ze sobą jednak nie tylko zwierzęce pożądanie, ale też jakąś formę innego uczucia, dotychczas nieznanego. Daria podobała mi się jako kobieta i okazała się świetnym kompanem. Była mądra, słuchała z zainteresowaniem tego, co mówiliśmy i śmiała się do rozpuku, słysząc o naszych przygodach. 

Następnego dnia rano zapukała do moich drzwi. Była sama. Pokłóciły się o coś z Aśką, co wcale mnie nie zdziwiło, zważywszy na odmienne charaktery dziewczyn. Daria nie chciała mi powiedzieć, o co poszło, a ja nie dopytywałem. 

 – Przejdziemy się gdzieś? – zaproponowała. – Nie chcę siedzieć w domu. 

 – A co z Aśką?

 – Mam ją gdzieś – mruknęła. – A ciotce powiedziałam, że idę do ciebie, to nie robiła mi żadnych problemów. 

Ubrałem się i poszliśmy na spacer. Tego dnia było bardzo duszno. Żar lał się z nieba, a fale gorąca roztapiały asfalt na drogach. Można było kamieniem zrobić dziurę w drodze, która zostawała tam na kolejne lata. Jednocześnie powietrze prawie wcale się nie poruszało, było duszno, a każdy kawałek ubrania lepił się nam do skóry. 

Poszliśmy na spacer po osiedlu, ale Daria chciała pójść gdzieś dalej. Postanowiłem zabrać ją nad stawy, które znajdowały się jakąś godzinę marszu od naszego osiedla. Szliśmy przez szutrową drogę, wdychając zapach letnich kwiatów, słuchając cykania owadów i wypluwając co kilka minut kurz wpadający nam do ust. Wreszcie dotarliśmy do małego parkingu nad stawami. W pobliskiej budzie udało nam się kupić dwa zimne piwa i sączyliśmy je w milczeniu, siedząc w cieniu drzew i gapiąc się w taflę wody.

 – Jesteś takim grzecznym chłopakiem z sąsiedztwa, co można z nim puścić córkę na spacer bez obaw, że narobi głupot – powiedziała nagle.

 – Tak o mnie mówi mama Aśki?

 – Coś w tym stylu. Imię Robert otwarło wszystkie drzwi. Moi rodzice nigdy by mnie nie puścili z obcym chłopakiem. 

 – Może to twoja wina – powiedziałem. – Wyglądasz mi na taką łobuziarę, która ciągle pakuje się w jakieś kłopoty. 

 Uśmiechnęła się tajemniczo, ale nic nie odpowiedziała. Pociągnęła łyk piwa z plastikowego kubka i po chwili zapytała: 

 – Masz coś do Aśki?

 – To moja najlepsza przyjaciółka – odpowiedziałem bez namysłu. 

 – No ale czy wy jesteście… no wiesz… czy jesteście razem. 

 – Nie – zaprzeczyłem. – Tylko się kumplujemy. Dlaczego pytasz?

Spojrzała na mnie, jakby to w mojej twarzy miała być ukryta odpowiedź na jakieś jej wątpliwości. Chyba jej tam nie znalazła, bo po chwili odpowiedziała:

 – Tak tylko. Bez powodu. 

Dopiliśmy piwo i ruszyliśmy w drogę powrotną. Choć grzmiało już od jakiegoś czasu, zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi. Deszcz dopadł nas już prawie przy samym osiedlu. Najpierw kropił lekko. Patrzyłem, jak krople deszczu spadają jej na loki i moczą kwiecistą sukienkę. Potem rozpadało się mocniej. 

Daria pociągnęła mnie za rękę w stronę małego zagajnika z kilkoma niewysokimi brzozami i otoczonego krzewami. 

 – W czasie burzy nie wolno chować się pod drzewami – krzyknąłem, starając się przekrzyczeć wszystkie dźwięki burzy. – Może nas trafić piorun.

 – Mnie już trafił – odpowiedziała Daria, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, co ma na myśli. 

Pod drzewami padało mniej, bo liście zatrzymywały większość kropli. Stanęliśmy blisko konarów, bo tam osłona była najskuteczniejsza. Przez cały czas martwiłem się, czy rzeczywiście nie spełni się najgorszy scenariusz i nie zginiemy trafieni piorunem. Z drugiej strony bałem się zostawić Darii samej. Byliśmy w tym razem. Staliśmy więc przytuleni plecami do drzewa i patrzyliśmy przed siebie na świat zalewany wodą i szarpany podmuchami wiatru. 

W pewnym momencie zetknęliśmy się ramionami, a Daria szybko pochwyciła moją dłoń w swoją. Ścisnęła mnie tak mocno, jakby bliskość mojego ciała miała dodać jej otuchy. 

 – Boisz się? – zapytałem.

 – Tylko tego, że mnie odepchniesz – odparła. 

 – Co? – Zupełnie je nie rozumiałem.

 – Jesteś zdecydowanie zbyt grzeczny. 

Te słowa jeszcze brzmiały gdzieś w powietrzu, a zanim dźwięki zginęły w zgiełku burzy, Daria odwróciła się w moją stronę, przytuliła i przywarła ustami do moich. Potem rozchyliła je lekko, wysunęła język i wprosiła się do mnie. Wokół nadal szalała burza, a ja już całkiem przestałem martwić się uderzeniem pioruna i czymkolwiek innym. Byłem oszołomiony bliskością Darii, jej zapachem, łaskotaniem kręconych włosów i dotykiem pełnych piersi opartych na moim ciele. 

Nagle przestało padać i wyszło słońce. Asfalt osiedlowej dróżki nie zdążył jeszcze wystygnąć. Setki litrów wody, które jeszcze przed chwilą spadały z nieba, teraz wracały tam z powrotem w postaci pary wodnej. Przez parującą wodę cały obraz osiedla był nieostry i falował, jakby stał się fatamorganą. Darii to wcale nie przeszkadzało. Zrzuciła z nóg lekkie sandałki i boso, w krótkiej, mokrej od deszczu sukience, zaczęła tańczyć w kałużach. Choć wtedy myślałem, że jest odrobinę stuknięta i szalona, do dziś pamiętam każdy szczegół tej sceny i trzymam ją wśród moich najpiękniejszych wspomnień. Oczywiście obok tych, które miałem zebrać niedługo później.