Faceci mają bardzo różnorodne upodobania seksualne. Jednym podobają się duże piersi, inni lubią, kiedy dziewczyna ma zgrabny tyłek, a jeszcze inni pragną zanurzyć się w pulchnych ciałach grubszych partnerek. Ja od zawsze zwracałem największą uwagę na stopy. Kiedy dziewczyna zdejmowała przy mnie skarpetki, czułem większe podniecenie, niż gdyby pozbywała się majtek. Początkowo bałem się tego mojego zboczenia, jednak z biegiem czasu zaakceptowałem je i starałem się czerpać przyjemność.
Kilka lat temu byłem na obozie górskim w czasie zimowych ferii. Uczestniczyłem w takich obozach przez wszystkie lata szkoły średniej. Po skończeniu szkoły już jako student, zrobiłem wszystkie niezbędne kursy i zostałem dołączony do kadry instruktorskiej. Opiekowałem się osobami, które jeszcze kilka lat wcześniej były moimi kumplami z grupy. Z reguły taka znajomość działała na plus, jednak zdarzały się sytuacje, w których żałowałem, że nie jestem całkowicie obcą osobą dla niektórych uczestników.
W tamtym roku problem sprawiała moja młodsza siostra, która od wielu lat jeździła ze mną na takie obozy. Jej najtrudniej było zaakceptować, że jestem teraz jednym z opiekunów i musi się liczyć z moim zdaniem. Marta, razem z jej najlepszą koleżanką z klasy Wiktorią, regularnie podważały mój autorytet przy reszcie grupy. Miałem tego dość i poprosiłem o pomoc mojego mentora i dawnego opiekuna, pana Tomasza.
– Daj im nauczkę – powiedział. – Przeciągnij je po górach. Nic tak nie łagodzi ciężkich charakterów, jak kilka godzin spaceru w górach.
Zgodziłem się bez wahania. Następnego dnia na porannym apelu pan Tomasz wyznaczył mnie, Martę i Wiktorię do zadania specjalnego. Mieliśmy wynieść do pobliskiego schroniska paczkę leków, które były potrzebne jednemu z gości. Do dziś nie wiem, czy historia z lekami była prawdziwa, czy pan Tomasz wymyślił to wszystko w ostatniej chwili. Faktem było, że dziewczyny bez wahania zgodziły się pomóc mi w wytaszczeniu dużego plecaka na najbliższy szczyt.
Doskonale znałem drogę do schroniska, w którym bywaliśmy wielokrotnie. Szlak nie był trudny i latem w normalnych warunkach można było pokonać go w dwie godziny. Mieliśmy jednak zimę, w górach leżało mnóstwo śniegu, a wygodnej ścieżki przez las w tych warunkach praktycznie nie było widać. Brodząc po kolana w śniegu, walczyliśmy o każdy metr trasy. Ku mojemu zdziwieniu dziewczyny nie marudziły i posłusznie szły za mną. Prawdopodobnie chęć niesienia pomocy potrzebującej osobie była dla nich wystarczającą motywacją.
Do schroniska doszliśmy po pięciu godzinach marszu. Było już po południu, kiedy dostarczyłem właścicielowi placówki plecak od pana Tomasza. Podziękował nam serdecznie, a w ramach wdzięczności poczęstował gorącą herbatą i ciepłym posiłkiem. Podziękowaliśmy mu za gościnę i południu zaczęliśmy schodzić w dół.
Trasa ze szczytu okazała się niewiele przyjemniejsza. W czasie schodzenia pracują inne mięśnie, których na co dzień używamy sporadycznie. Do tego doszło zmęczenie porannym pięciogodzinnym marszem, które odłożyło się w nogach. W efekcie po pokonaniu około kilometra dziewczyny zaczęły na zmianę marudzić.
– Zatrzymajmy się na przerwę – zaproponowała Marta.
– Wiesz, że to niemożliwe – odpowiedziałem. – Za dwie godziny zacznie się ściemniać i będzie nam trudno odnaleźć drogę powrotną.
– To może wróćmy do schroniska i tam przenocujemy? Rano zejdziemy w dół.
– To bez sensu – odparłem. – Za chwilę będziemy w połowie trasy, a zawsze lepiej schodzić w dół, niż piąć się w górę.
Choć dziewczyny były niezadowolone, a Marta pod nosem rzucała masę wyzwisk, posłusznie ruszyły za mną w dalszą drogę. Cieszyłem się z takiego obrotu sprawy. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyny odrobinę spokornieją. Byłem zaprawiony w takich marszach i trasa nie sprawiała mi większego problemu. Marta dawała wyraźne oznaki zmęczenia, jednak nadal parła przed siebie. Najtrudniejszą sytuację miała Wiktoria. To był jej pierwszy obóz i nie miała wielkiego doświadczenia w chodzeniu po górach. Uprawiała lekkoatletykę, jednak w górach to nie wystarcza. Na dodatek była bardzo szczupła i dosyć wysoka, co trochę utrudniało poruszanie się w śniegu. Doszło do tego, że w pewnym momencie upadła i musieliśmy pomóc jej wstać. Zacząłem żałować, że zdecydowaliśmy się na taki marsz z niedoświadczoną osobą.
Słońce już zaszło, a do końca trasy pozostało nam jeszcze kilka kilometrów. Narzekająca na ból mięśni Wiktoria opóźniała nasz marsz. Postanowiłem jej pomóc. Szliśmy obok siebie, a dziewczyna opierała się na moim ramieniu. Była prawie mojego wzrostu, dlatego mogliśmy iść w miarę wygodnie w tej pozycji. Tak przeszliśmy ostatni odcinek trasy. Zdążyliśmy dokładnie na kolację. Kiedy dotarliśmy do ośrodka, Wiktoria podziękowała mi za pomoc, a siostra powiedziała:
– Szacun, brat. Dałeś radę.
Te kilka słów wystarczyło. Byłem pewien, że spacer po górach nie tylko zmiękczy charaktery dziewczyn, ale także zbuduje ich szacunek do mnie.
Po tej całodniowej trasie także czułem ogromne zmęczenie. Miałem ochotę natychmiast położyć się do łóżka w pokoju, jednak jako opiekun miałem swoje obowiązki. Po godzinie 22 musiałem przejść cały budynek i wszystko skontrolować. Gasiłem wszystkie lampki, kontrolowałem domknięcie drzwi i okien, a przede wszystkim sprawdzałem, czy nikt z dzieciaków nie wyszedł ze swojego pokoju.
Miałem już wracać, kiedy usłyszałem niepokojący dźwięk dochodzący z najniższego poziomu. Był tam mały basem, który w ciągu dnia służył gościom hotelowym. Zbliżając się do drzwi, wyraźnie słyszałem plusk wody. Ponad wszelką wątpliwość ktoś pływał w basenie.
Cicho podszedłem do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwałem, a upewniwszy się w swoich przypuszczeniach, gwałtownie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. – Co tu robisz o tej porze?! – krzyknąłem do osoby wychodzącej właśnie z basenu.