Od kiedy nastały te chore czasy, pracujemy z mężem zdalnie. Dzieci chodzą do szkoły więc mamy dom dla siebie. Pewnego dnia zaplanowaliśmy randkę z piknikiem. Mąż nie wiedział w co się wpakował. Myślał że miałam na myśli wino i jedzenie, ale ja miałam znacznie inne plany.
Moje spotkanie online skończyło się wcześniej niż jego, więc miałam czas żeby zorganizować wszystko co było mi potrzebne. Dołączył do mnie za domem. Mieliśmy wielki ogród zarośnięty drzewami, które dawały nam prawie stuprocentową prywatność.
Powiedziałam żeby usiadł na kocu, zaraz obok koszyka ze smakołykami (tylko nie takimi które można zjeść).
– Wyzywam cię, żebyś się rozebrał się do naga i siedział tak przez cały piknik. – powiedziałam, a mąż pośpiesznie wykonał polecenie.
Zapomniałam, że z powodu przegranego zakładu podczas meczu piłki nożnej, jego karą było noszenie damskich majtek od dnia poprzedniego przez cały kolejny tydzień. Dlatego też, właśnie stał przede mną i próbował ukryć swoje różowe stringi. Nie zajęło to długo, zanim jego wielki penis zaczął rozciągać tkaninę majtek.
– Wyglądasz w nich seksownie, kochanie. – powiedziałam -Ufasz mi?
– Tak.
– Jak bardzo mi ufasz? Czy mogę cię związać w tych majteczkach tutaj, na podwórku?
Słysząc to pytanie, twarz męża zrobiła się purpurowa.
– Widzę, że podoba ci się ten pomysł. – podsumowałam.
Nie czekałam na jego prawdziwą odpowiedź, tylko skułam mu kajdankami ręce za plecami i kazałam klęknąć. Przywiązałam też jego stopy do naprzeciwległych drzew. Żeby to zrobić, musiał się oprzeć klatką piersiową o trawę, a tyłek wystawić do góry. Przez cały czas czułam na sobie piekące słońce. Miałam nadzieję, że ukochany dostanie oparzenia w kształcie obrysu stringów.
Zrobiłam kilka zdjęć, ale nie mogę się nimi podzielić. Mąż w różowych majteczkach był związany i wrażliwy specjalnie dla mnie i tylko dla moich oczu. Sam widok jego zgrabnych pośladków sprawiał że byłam mokra.
Nagle auto sąsiadów wjechało na podjazd, zaraz za płotem.
– Ćśśśśśś… Ani słowa, bo nas wydasz. – powiedziałam.
Żeby ułatwić mu sprawę, zaczęłam go łaskotać liśćmi i gałązkami. Czasami to było bardziej lekkie biczowanie niż łaskotanie, bo pozostawały po nim lekko czerwone ślady na jego skórze. No cóż, po prostu potrafię być suką i uwielbiam zapach sosnowych szyszek.
Pobawiłam się przez chwilę jego jądrami i pomasowałam wielkiego penisa. Przestałam w momencie w którym był na granicy eksplozji. Mężczyzna dużo stękał i jęczał. Zatrzymałam jego orgazm poprzez ściśnięcie jąder w garści. Zrobiłam to tak mocno, że biedak aż się skrzywił.
Mąż nie potrafił uspokoić oddechu. Majtki ledwie zakrywały penisa, a z jego końcówki skapywał płyn i już dawno całkowicie przemoczył cały materiał.
Złapałam w garść ubrania i koc, i poszłam do domu. Jego zadaniem było uwolnienie się. Żeby to zrobić, musiał nagiąć młodą sosnę na tyle, żeby druga strona kajdanek się z niej zsunęła.
Kiedy już mu się udało, lepki i wilgotny musiał pokonać całą drogę powrotną do domu. Usiadłam za laptopem i obserwowałam jego walkę. Zawołałam przez okno, że ma jeszcze cztery minuty. Nie mógł biec bo był boso, a musiał się przedrzeć przez wiele krzaków, cierni i krzewów róż. Jedyne co mu pozostało, to powoli się posuwać do przodu. Jego majtki kilka razy zahaczyły się o wystające gałązki i prawie się przedarły.
W niektórych miejscach musiał wręcz się czołgać. Albo to, albo krzaki zostawiłyby bolesne zadrapania na jego męskości. Zawołałam ponownie, bo zostały mu dwie minuty. Mąż znacznie przyspieszył tempo i praktycznie rzucił się biegiem do drzwi. Wtargnął do toalety, szybko opłukał twarz, naciągnął koszulę na jasnoróżowe, przemoczone majteczki i włączył spotkanie online dokładnie na czas.