Kobieta szła podjazdem w moją stronę, poruszając zgrabnie biodrami. Miała na sobie lekką czarną tunikę z odsłoniętymi ramionami, tak krótką, że zasłaniała tylko bieliznę. Podkreślała bardzo regularne kształty ciała i ukazywała zgrabne nogi. Złociste gęste włosy były spięte w szykowny kucyk. Zatrzymała się przy bramce i spojrzała na mnie badawczo. 

 – Dzień dobry – odezwałem się pierwszy. – Przysyła mnie sąsiadka. Podobno potrzebuje pani pomocy w ogrodzie?

Kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z chłodną wyższością. Była koło pięćdziesiątki, jednak wyglądała bardzo atrakcyjnie nawet w ubraniach noszonych po domu. 

 – Tak, wejdź. 

Nacisnęła guzik przy bramce i skrzydło automatycznie otwarło się, wpuszczając mnie do środka. 

 – Chodź za mną, pokażę ci, co będzie do zrobienia. 

Przeszliśmy wąską brukowaną ścieżką w głąb posesji. Zza wysokich świerków wyłaniała się bryła dużego starego domu. Na zewnątrz było widać liczne zdobienia, a budynek miała kilka rozwiązań architektonicznych niestosowanych w obecnych minimalistycznych bryłach. Nad głównym wejściem na murowanej tablicy widniała liczba 1896, którą odebrałem jako datę wzniesienia budynku. 

 – Piękny dom – powiedziałem cicho, ni to do siebie, ni do kobiety.

 – Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia – wyznała kobieta, nie odwracając się w moją stronę. – Razem z mężem poświęciliśmy oszczędności całego życia, żeby go kupić i odremontować. Teraz walczymy z ogrodem. Oto on.

Ścieżka się skończyła i stanęliśmy przed czymś, co kobieta nazwała ogrodem. Może kiedyś to miejsce tętniło życiem, zachwycało bujnymi kwiatami i ciągnącymi się alejkami. Teraz przypominało gąszcz krwiożerczych roślin znanych z głównie niskobudżetowych horrorów. Po starych niepielęgnowanych drzewach pięły się bluszcze i inne pnącza. Resztki krzewów róży, winorośli i iglaków były tak zdziczałe, że z trudem rozpoznawałem ich gatunki.

 – O ja pier… – mruknąłem pod nosem. 

Kobieta spojrzała na mnie z ukosa gniewnym wzrokiem.

 – Nie ukrywam, że jest tu sporo pracy. Na początek chcemy to wszystko powycinać, a potem przygotujemy projekt nasadzeń. Do twoich obowiązków należałoby właśnie wyczyszczenie tego miejsca. Jeśli uznasz, że jakieś rośliny można jeszcze uratować, to zostaw je. Czy podejmiesz się tego zadania?

Objąłem wzrokiem cały ogród. Czekało mnie sporo pracy, ale właśnie jej potrzebowałem wtedy najbardziej. 

 – To zajmie trochę czasu, ale mogę się za to zabrać. 

 – Ile czasu? – zapytała chłodnym głosem.

 – Nie wiem jeszcze. Może tydzień, a może miesiąc. Muszę się rozejrzeć.

Kobieta, słysząc moją odpowiedź, skrzywiła się, a na jej pięćdziesięcioletniej twarzy pierwszy raz zobaczyłem zmarszczki. 

 – To proszę się rozejrzeć – odpowiedziała tonem rozkazującym. – Możesz zacząć od dzisiaj?

 – Tak, jestem przygotowany.

Kobieta skinęła głową, co przyjąłem jako oznakę radości. Potem  ścisnęła mi dłoń, dobijając targu. 

 – Najczęściej przebywam w salonie, o tam – Wskazała dłonią na duże przestronne okno z drzwiami wychodzącymi na niewielki taras. Znajdowało się na piętrze, jednak z tego miejsca kobieta miała doskonały widok na cały ogród i moją pracę. – Jeśli będziesz czegoś potrzebował, śmiało wołaj. 

Pani Justyna, bo tak kazała do siebie mówić, zostawiła mi klucze do schowka narzędziowego. Znalazłem tam wiele narzędzi ręcznych, kosy, piły sekatory, czyli wszystko, co było mi potrzebne do pracy. 

Tego dnia zająłem się głównie przeglądem roślin i oceniałem, co będzie do zrobienia. Chciałem dosyć precyzyjnie przedstawić pani Justynie jakiś termin zakończenia prac i wycenić je. Zapuściłem się głębiej w zarośla. Znalazłem stare skalniaki z przerośniętymi roślinami ozdobnymi, a nawet betonowe rzeźby ogrodowe. Kiedyś ogród musiał być piękny, ale jego lata świetności minęły bardzo dawno. 

Lipiec nie jest najlepszą porą na ciężkie prace ogrodnicze. Tego dnia słońce prażyło niemiłosiernie, a w zakrzewionym ogrodzie powietrze praktycznie się nie poruszało. Miałem do wyboru: pozostać w moim ciężkim ochronnym ubraniu albo zdjąć koszulkę i podwinąć spodnie ponad kolana, narażając się na zadrapania krzewami. Wybrałem jednak to drugie, z wielką ulgą zrzucając z siebie niepotrzebne ubranie. Szybko jednak pożałowałem swojej decyzji. 

 – Zapraszam na przerwę – usłyszałem za sobą głos.

To moja pracodawczyni wołała z tarasu. Odwróciłem się gwałtownie i w tym momencie zahaczyłem ramieniem o wystającą suchą gałąź jabłoni. Drewno z trzaskiem pękło i gałąź hałaśliwie upadła w gąszcz krzewów pod drzewem. Znacznie ciszej pękała mi skóra na ramieniu. Położyłem dłoń na ranie i ruszyłem w stronę tarasu. Kiedy krętymi kamiennymi schodkami wszedłem na górę, spod dłoni wyciekała już stróżka krwi. 

 – Jesteś ranny! – wykrzyczała kobieta z wyraźnym przerażeniem.

 – To drobiazg.

Nie pytając o zgodę, przesunęła moją dłoń i przyjrzała się rozcięciu. Wyglądało paskudnie. 

 – To nie jest wcale drobiazg – uznała. – Zaraz to opatrzymy. Chodź.

Przez drzwi tarasowe wszedłem do domu. Wnętrze było urządzone w taki sposób, że miałem wrażenie, jakbym wchodził do sali muzealnej. Wszystkie elementy nawiązywały do wieku budynku, a wiele z nich musiało pochodzić jeszcze z XIX wieku. Wnętrze wywarło na mnie takie wrażenie, że zatrzymałem się w progu oniemiały. Chciałem  zdjąć buty, ale pani Justyna wyraźnie mi tego zabroniła. Zaprowadziła mnie za rękę do łazienki. Powiedzieć o łazience, że była obszerna, to za mało. Kiedy mieszkałem w akademiku, we trzech mieliśmy pokój mniejszy, niż ta łazienka. Kobieta posadziła mnie na taborecie i spojrzała na ranę.

 – Nieładnie to wygląda – powiedziała. – Muszę to przemyć i opatrzyć. 

Po chwili wilgotną szmatką czyściła ramię z potu i zabrudzeń. Polała ranę wodą utlenioną, stale na mnie spoglądając i doszukując się w wyrazie twarzy grymasu bólu. Choć rana piekła, starałem się tego nie okazywać. Potem kobieta przyłożyła gazę i zakleiła ranę plastrem. Następnie wzięła szmatkę i ponownie zaczęła zmywać ze mnie resztki brudu i potu. Delikatna tkanina przesuwała się po karku i drugim ramieniu, potem po rękach, a nawet dotarła do klatki piersiowej. Nie wiedziałem, dlaczego to robi, ale było w tym coś bardzo intymnego i podniecającego. Siedziałem sztywno jak posąg. Sztywno zrobiło mi się też w spodniach. Cieszyłem się, kiedy stanęła za mną i czyściła plecy. Z tej pozycji nie mogła zobaczyć wyprostowanego członka. 

 – Masz ładne ciało – stwierdziła pani Justyna. – Trenujesz?

 – Trochę jeżdżę na rowerze i takie tam, ale te mięśnie to chyba od pracy. 

 – Od pracy fizycznej ciało robi się symetryczne i kształtne, a nie takie napompowane, jak po siłowni. 

Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Czułem się trochę jak obiekt poddawany badaniom naukowym. To było bardzo krępujące uczucie, ale z drugiej strony przyjemne. 

Kobieta odłożyła szmatkę i położyła mi obie dłonie na karku.

 – Chyba najgorsze za nami – stwierdziła. – Rana już nie krwawi. 

 – Tak, mogę zabrać się do pracy.  – Najpierw usiądziemy na tarasie – powiedziała tonem nie cierpiącym sprzeciwu. – Przygotowałam kawę i coś słodkiego.

O autorze