Był 1967 rok, psychodeliczne „lato miłości” i swobodnego seksu, a ja właśnie skończyłem 18 lat. Pamiętam, że gdy byłem nastolatkiem, myślałem tylko i wyłącznie o dziewczynach. Wtedy desperacko chciałem w końcu jakąś zaliczyć. Nie miałem niestety pojęcia, jak ją zdobyć. Przebywanie w obecności kobiet w tamtych czasach sprawiało, że robiłem się głupkowaty i język mi się plątał.
Nie uważałem się jednak za totalnego kretyna. Kiedy byłem młodszy, „zabawiałem się” z kilkoma dziewczynami, ale nie robiłem nic poza delikatnym odkrywaniem i poznawaniem ich ciał, całusami, czy „graniem w butelkę” – typowe rzeczy, które robią nastolatki.
Teraz, gdy oglądam zdjęcia, na których miałem kilkanaście lat, wiem, że nie miałem w sobie nic specjalnego, co przyciągałoby do mnie dziewczyny. Byłem chudy i kościsty z rozczochranymi brązowymi włosami zwisającymi do ramion.
Moja nagła nieśmiałość, która się pojawiała w rozmowie z dziewczynami naprawdę nie stanowiła dla mnie największego problemu, ponieważ dziewczyny w mojej dzielnicy i w moim liceum prawdopodobnie spiskowały, aby całkowicie mnie ignorować. Późnym latem tego samego roku moja rodzina pojechała na wakacje do wynajętego domku w kurorcie nad jeziorem. Mieliśmy tam być przez dwa tygodnie. Moi rodzice pozwolili mi i mojej młodszej siostrze zabrać swoich najlepszych przyjaciół. Ja wziąłem mojego kolegę Michała, a Basia swoją koleżankę Laurę. Ja i Michał świetnie się bawiliśmy pływając, leżąc na długiej, piaszczystej plaży i grając w piłkę, ale tak naprawdę szukaliśmy (jak zawsze) cipki.
Specjalnie wziąłem ze sobą Michała, ponieważ wiedziałem, że zna się na dziewczynach. Nie był przy nich zdenerwowany ani nieśmiały (tak jak ja). Uprawiał seks (wiele razy) i wydawało mi się, że wie, jak dostać to, czego chciał od płci przeciwnej. Podobał się dziewczynom, same na niego leciały. Miał osiemnaście lat, był przystojny, miał w sobie tę cechę Jamesa Deana, która sprawiała, że był niezwykle popularny w swoim liceum. Pomyślałem, że dzięki niemu uda nam się pójść do łóżka z kilkoma wakacyjnymi ślicznotkami i sprawi, że będzie to lato, które zapamiętam na zawsze.
To miała być moja szansa na to, żeby w końcu stracić dziewictwo! Michał wiedział, czego od niego oczekiwałem i robił dla mnie wszystko, co w jego mocy. Za każdym razem, gdy byliśmy na plaży, podchodził do ładnych, ubranych w bikini dziewcząt i próbował ustawić nas w kolejce na noc seksualnej błogości, ale (z jakiegoś powodu) jego urok tudzież czar wydawał się nie działać.
Zakładałem, że chodziło o to, że widziały mnie podczas rozmowy z nim i nie chciały mieć ze mną nic wspólnego, chociaż on im się podobał. Michał zawsze wracał, mówiąc, że dziewczyny powiedziały mu, że muszą już iść do domu lub że są na później umówione.
Pierwszy tydzień wakacji minął rozczarowująco, to samo działo się przez większość drugiego. Dzień przed powrotem do domu postanowiliśmy z Michałem pospacerować po miasteczku i zobaczyć, czy coś tam się będzie działo. Było to zwyczajne, małe miasteczko, z główną ulicą pełną sklepów spożywczych, lodów, gofrów, teatrem, piekarnią, sklepem z ciuchami, hotelami, restauracjami i barami. Właśnie wychodziliśmy ze sklepu, kiedy spotkaliśmy grupę lokalnych nastolatków. Było ich około dziesięciu, błąkających się bez celu tak jak my.
Wyglądali jak polski odpowiednik wczesnych punk-rockowców. Wszyscy mieli założone skóry i starali się wyglądać na twardzieli. Poprosili nas o papierosy, więc daliśmy im trochę. Tacy faceci wzięliby wszystkie moje papierosy i skopali mi tyłek, ale wydawało się, że polubili Michała, gdy z nimi rozmawiał. Byli fanami Rolling Stonesów, a Michał ciągle ich ostatnio słuchał. Rozmawiali o tym, jak Mick Jagger i Keith Richards mogli z łatwością pokonać Johna Lennona i Paula McCartneya (w uczciwej walce) i jak piosenka „Get off my Cloud” była dziesięć razy lepsza niż „Strawberry fields”. Potem poszliśmy razem z nimi pochodzić po mieście.
Z grupą chłopaków zadawała się jedna dziewczyna. Powiedziała, że ma na imię Sonia i miała około osiemnastu lat, była wysoka i chuda. Miała długie ramiona, blond włosy, które były zdecydowanie zbyt tlenione i uroczą twarz z lekko podniesionym nosem. Za pełnymi ustami miała dwa rzędy idealnie wyrównanych, białych zębów. Wyglądała tak, jakby jakaś piękna amerykańska aktorka pojawiła się jako nastolatka. Miała na sobie biały t-shirt i czarną, skórzaną kurtkę z dużą ilością srebrnych zamków błyskawicznych oraz obcisłe, zużyte, czarne dżinsy i czarne buty na wysokim obcasie z paskami przy odsłoniętych kostkach. Szła z rękami w kieszeniach kurtki lekkim, wdzięcznym krokiem, który sprawiał, że jej tyłek kołysał się powoli i uwodzicielsko.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była ładna, zuchwała i głośna, pochylała się, śmiała, chwytała chłopaków i klepała ich, gdy wszyscy szli i rozmawiali, w seksualnych insynuacjach, o jej szczupłym, ale kształtnym ciele.
– Sonia ma najgorętszy mały tyłek w Polsce – roześmiał się jeden chłopak, gdy powoli mijaliśmy piekarnię na głównej ulicy.
– Ale nie dla ciebie, Arku – zachichotała, kładąc ręce na biodrach i potrząsając tyłkiem. Jej czarne dżinsy idealnie dopasowały się do pośladków, gdy nimi poruszała. Każdy się śmiał.
– Wypluwasz czy połykasz, Soniu? – zapytał inny.
– Twoją bym wypluła, Robert. Ale dopiero po tym, gdy odgryzę tego twojego małego kutasa!
Robert przybrał bolesny wyraz twarzy i złapał się za krocze, a ona warknęła z udawanym gniewem i żartobliwie uderzyła rudowłosego chłopca w brzuch, wywołując kolejne salwy śmiechu.