Rzeczywiście tak było. Tę noc pamiętałem aż do dzisiaj i wielokrotnie myślami wracałem do niej. Zapomnieliśmy się całkiem i zasnęliśmy wtuleni w siebie. Młodzi, piękni i szczęśliwi. Niestety poranek przywitaliśmy z niepokojem i strachem. Zośka wstała wraz z pierwszym pianiem koguta. W pośpiechu zbierała z belki swoje ubrania. W świetle poranka znacznie lepiej widziałem jej piękne zgrabne ciało, ale w głowie miałem już całkiem inne myśli. Obawiałem się reakcji babci, kiedy zda sobie sprawę, że nie było mnie przez całą noc. Ubranie było nadal wilgotne, ale nie zważałem na to. Wyszliśmy przed oborę, a potem biegliśmy wzdłuż zagajnika utopionego w niskiej białej porannej mgle. Rozdzieliliśmy się w pobliżu pola zboża, żegnając jeszcze czułym pocałunkiem. Potem Zośka pobiegła w mgłę, a bose stopy i rąbek lekkiej jasnej sukienki były ostatnim widokiem mojej koleżanki z dzieciństwa.
W domu babci czekała mnie niezła awantura. Okazało się, że rodzice byli już poinformowani o mojej nocnej nieobecności. Przyjechali na wieś jeszcze przed śniadaniem i zabrali mnie natychmiast do domu. Nie pomagały tłumaczenia, że zasnąłem w sianie w oborze. Nie chcieli słuchać moich wyjaśnień i argumentów, że wielu moich rówieśników już nocuje poza domem. Cała sytuacja zakończyła się szlabanem na kilka ostatnich tygodni wakacji. Ta noc była też ostatnią, którą spędziłem na świętokrzyskiej wsi. Do babci już nie pojechałem, nie licząc pogrzebu kobiety kilka lat później.
Mocna kawa na parkingu postawiła mnie na nogi i przywróciła do teraźniejszości. Ostatni odcinek trasy pokonałem już bez żadnych przystanków. Na miejsce dotarłem zmęczony, ale szczęśliwy. Zatrzymałem samochód w centrum wioski i poszedłem pieszo pod dom mojej babci. Okolica bardzo się zmieniła od czasu mojego ostatniego pobytu w tym miejscu. Już z daleka widziałem, że domu nie ma, a na jego miejscu stanął nowy budynek w nowoczesnej minimalistycznej formie. Pole było ogrodzone, dlatego nie mogłem wejść do środka, a nowych właścicieli działki nie znałem. Zresztą, co miałbym im powiedzieć?
Poszedłem dalej wzdłuż ogrodzenia, w stronę pola, którym zawsze przybiegała do mnie Zośka. Nie porastały je złociste łany żyta, które o tej porze roku powinny już wzrastać. Duże pole leżało odłogiem i to zapewne już od kilku lat. Porastały je suche trawy i zdziczałe zboża. Od strony drogi zauważyłem tabliczkę „Na sprzedaż” z podanym numerem telefonu. Nic tu już nie było takie, jakim to zapamiętałem. Większość pól rolnych zamieniono w działki budowlane, stare zagajniki były wykarczowane, a zające pewnie wyprowadziły się gdzieś dalej w głąb lasu.
Postanowiłem jeszcze odnaleźć starą stodołę, którą wspominałem podczas trasy. Choć kilkukrotnie pogubiłem ścieżki i kluczyłem wiejskimi dróżkami, wreszcie dotarłem na miejsce. Okazało się, że stara drewniana konstrukcja najlepiej przeszła próbę czasu. Była praktycznie w takim samym stanie, jak ją zapamiętałem. Brakowało może kilku desek w ścianach, a stare wysokie drzwi opadły na jedną stronę. Musiała nadal służyć jako magazyn na siano, bo już z daleka czułem charakterystyczny zapach suszonych łodyg.
Pociągnąłem do siebie skrzydło drzwi. Otwarły się z głośnym skrzypieniem zawiasów. Wszedłem do środka i natychmiast zalała mnie fala wspomnień. Belki siana i luźne źdźbła były rozrzucone w podobny sposób jak dawniej. Zapach siana, ciężkie powietrze i to miejsce odtwarzane wielokrotnie w pamięci wyzwoliły mocny impuls. Natychmiast przeniosłem się do lat swojej młodości i ostatniego spotkania z Zośką. W jednym momencie zapomniałem wszystkie lata, a każde z później przeżytych wspomnień wydało się mało istotne.
Spojrzałem na górę na antresolę. Mimo półmroku dostrzegłem tam jakiś ruch. Pewnie właściciel układał belki siana, a ja wtargnąłem do jego budynku.
– Dzień dobry – krzyknąłem. – Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.
Zamiast odpowiedzi, zza krawędzi podwyższenia wysunęła się głowa z ładną kobiecą twarzą.
– Dzień dobry – odpowiedziała kobieta. – A czego pan tu szuka?
– Ja… – zacząłem dukać, nie znajdując żadnego racjonalnego wytłumaczenia. – W sumie to niczego. Byłem kiedyś w tym budynku, na wakacjach. Wiele lat temu. Przyszedłem znów, żeby powspominać.
Twarz kobiety schowała się tak niespodziewanie, jak wcześniej się pojawiła. Po chwili zobaczyłem ja schodzącą po drabinie w dół. Już z daleka zauważyłem podobieństwo do Zośki. Kobieta miała na sobie lekką zwiewną sukienkę w jasnych kolorach. Bosymi stopami bardzo zgrabnie pokonywała koleje szczeble drabiny, raz po raz odsłaniając smukłe uda. Wreszcie zeszła na ziemię i stanęła przede mną. Przez chwilę przyglądała mi się w trochę nietypowy zwierzęcy sposób.
– Czekałam na ciebie – powiedziała wreszcie. – Wiele lat na ciebie czekałam.
– Zosia? – wydukałem z siebie oczywiste pytanie.
– A kogo się tu spodziewałeś? – odparła zdziwiona. – Oczywiście, że Zosia.
Dopiero teraz w rysach twarzy kobiety dostrzegłem podobieństwo. Była znacznie starsza od mojej koleżanki z dzieciństwa. Zostawiałem tu młodą nastoletnią dziewczynę, a teraz odnalazłem kobietę. Choć na twarzy miała kilka drobnych zmarszczek, a włosy nie były już tak gęste, jak dawniej, nadal wyglądała pięknie. Ukradkiem spojrzałem nieco niżej. Piersi kobiety wydawały mi się większe, choć nieco mniej sterczące. Jedno się nie zmieniło – nadal nie lubiła nosić staników.